Strony

4.30.2013

Spotkanie blogerek Wrocław, część 2. :)

Dzisiaj króko moje drogie Panie, kończy się nam kwiecień, mamy długi weekend, więc wiemy też już, kto kogo spotka w czerwcu na spotkaniu :)

Po raz pierwszy w naszym gronie pojawią się dwie szalone wrocławskie youtuberki!

Poza tym znane i lubiane blogerki:
6. Marie
9. Anulaat
10. Zoila
14. Marti
15. Zzielona
19. Sweet and Punchy

plus

20. ja, czyli Let's Talk Beauty i
21. Candy Killer 

Dziewczyny, bardzo proszę o ostateczne zaklepanie się w przeciągu jakichś 2 tygodni, więcej szczegółów już w mailu :)

4.29.2013

Mani: niebo z srebrzystą chmurką.

No cóż, lakiery z Wibo-Boxa nie mogły długo czekać i już wczoraj wylądowały na paznokciach.  Na pierwszy raz, co by sobie umilić chłód i pluchę, która ostatnimi czasy dotarła do Wrocławia, postawiłam na srebrzysty, ślicznie połyskujący lakier z kolekcji Classic i jaśniutki niebieski z lekką, żółtawą poświatą z kolekcji Gloss Like Gel.




Żółta poświata gdzieś się zgubiła, ale w rzeczywistości sprawia, że kolor nabiera takiego śmiesznego, dość intrygującego blasku :)
Lakier a'la żelek jest bardzo przyjemny w użyciu- dość szybko przesychał i w zasadzie wystarczy jedna warstwa. jest trochę kremowy przez co nie ma takiego mocnego połysku.
Srebrny wysycha błyskawicznie i wygląda świetnie przy każdej ilości warstw. Jedna daje bardzo subtelny, rozmigotany efekt, a z każdą kolejną przybywa srebrzystości.



4.28.2013

Absolutne minimum. Aktualna pielęgnacja twarzy.

Każda z nas co jakiś czas robi chyba takie podsumowania. Ot, chociażby przed sobą samą warto czasem zrobić taki przegląd własnych kosmetyków. Oderwać się od rutyuny codziennego używania i przez chwilę zastanowić się nad poszczególnymi produktami, bo różne rzeczy czasami uciekają. Brzmi to dziwnie w sumie trochę, jeśli to przeczyta mój Luby, to zacznie się śmiać z rozkmin nad kremami :D

No ale siądźmy może i mimo wszystko sprawę ogarnijmy!

OCZYSZCZANIE


Żel Yoskine to zdecydowanie jeden z lepszych, jakie znajdziecie w drogerii. Jest dość uniwersalny. Idealnie zmyje z buzi wszelkie ślady makijażu, cera czysta jak ta lala. Bez problemu, a nawet  z przyjemnością możemy  też zmyć łapami tusz i cały makijaż z powiek, bo żel jest bardzo delikatny i nawet jak wlezie do oczu, to nic nam się nie dzieje. To jest własnie jego moc, siła połączona z delikatnością, o! :D Dobrze sprawuje się też jako klasyczny czyścik do twarzy. Osobiście obecnie stosuję go głównie rano i nigdy nie kończy się to ściągnięciem skóry, przesuszeniem, podrażnieniem, czy innymi nieprzyjemnościami. Stosowany i rano i wieczorem też nie nastręcza żadnych trudności. Naprawdę jest idealny, jeśli szukacie delikatnego, ale bardzo skutecznego kosmetyku.

Mleczka to zdecydowanie moja ulubiona forma kosmetyków do demakijażu i pisałam o tym nie raz i nie dwa. Nie ma nic lepszego niż przyjemny mokry chłodek na buzi. Wszelkie płyny wydają mi sie zbyt suche i tępe, a ja lubię jednak tę delikatność i przyjemny poślizg gęstszej konsystencji.  Evoluderm to mój KWC w tej kategorii. Super szybko rozpuszcza naoczne kosmetyki (nie używam wodoodpornych!) i bardzo delikatnie je usuwa. Przyjemny w użyciu po prostu, czego chcieć więcej.


Do wieczornego mycia twarzy używam wiernie mydełka Aleppo. Nie zostało mi go wiele, zdjecie zrobione jakiś czas temu, obecnie to już tylko smutny ogryzek w wersji mini, zaraz zniknie :( Mydło skutecznie oczyszcza, a że jest w 100% naturalne i jakie  z tego wynikają korzyści nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Pachnie specyficznie i zostawia na twarzy tę taką mydlaną powłoczkę, ale ja ją bardzo lubię :) Przejście na delikatniejsze kosmetyki w tej kwestii zdecydowanie lepiej robi mojej cerze. Nie wiem, czy mogę już powiedzieć, że dzięki temu jest zdrowsza, ale na pewno czuje się bardziej komfortowo.

Delikatnośc delikatnością, ale porządnego złuszczającego kopa też trzeba skórze dać :D Lubię mocne peelingi. Najpierw zakochałam się w korundzie, teraz kocham się w drogeryjnym szafirowym peelingu Yoskine. Ostry proszek to zdecydowanie moja ulubiona forma ścieracza do twarzy. Nie lubię ziarnistych peelingów. Proszek zapewnia fajną polerkę :)

KREM


Każdego ranka towarzyszy mi leciutki krem rozświetlający Cashmere. Jest żółciutki, szybko się wchłania i cudownie wygładza buzię. Idealny pod makijaż. O rozświetlających właściwościach wypowiem się przy okazji pełnej recenzji.

Bandi to moje wielka nadzieja na głębszą poprawę stanu cery. Liczę na to, że nocna kuracja kwasami pomoże w walce z rozszerzonymi porami i zaskórnikami. Że trochę się ta buzia wygładzi. Za wcześnie na jakiekolwiek opinie, więc je pominę. Krem jest niemniej treściwy, ale aksamitny, fajnie się rozprowadza.

Po mocniejszych zabiegach, typu właśnie peelingowanie z Yoskine funduję sobie mocniejsze nawilżanie. Aktualnie wspomagam się przegenialnym kremem GlySkinCare, który przeznaczony jest do stosowania podczas kuracji kwasami (co przecież czynię). Jest bardzo treściwy, ale niewyobrażalnie szybko się wchłania wygładzając buzię i matując. Skóra przy tym zdaje się być na maxa napojona i bardzo sprężysta. Mam w zapasie kilka próbek, ale zdecydowanie zaopatrzę się w pełnowymiarowy krem. Zwłaszcza, że wydaje się być super wydajny.

Jak widzicie nie ma tu nic na temat kremu pod oczy. Rozglądam się za czymś ciekawym obecnie, a w zastępstwie stosuję krem z komórkami macierzystymi z Clareny.
Jeśli macie jakieś ciekawe propozycje  w tym względzie, to będe wdzięczna za odpowiednie komentarze :)

MASECZKI


Mimo że lubię maseczki, to nie jestem jakaś wielce szalona  w tej kwestii i nie mam kilku, co by sobie serwować rozmaite doznania w zależności od nastroju. Maseczka musi być przede wszystkim skuteczna.  Do porządnego wygładzania i rozjaśniania cery mam złotą maskę od Choisee. Nie ma słów by wyrazić kontrowersje wokół wiadomej srpawy, ale skupię się na samym kosmetyku. To najbardziej przywierająca do twarzy maseczka typu peel off jaką miałam na swojej gębie. Klasyczna podczas nadmiernego ruszania twarzą, jedzenia mówienia, szeroko pojętej mimiki, zaczyna pękać i odłazić od skóry. Ta ani drgnie. Ściąganie to istna katorga, ale jakie efekty! Skóra jest tak gładka i napięta, że widać to gołym okiem. I ten efekt właśnie skusił mnie do jej wypróbowania, bo po tej aferze bałam się trochę jej używać. Ale porwała ją moja Mama i mnie przekonała. Nie używam jej zbyt często, ale jestem zadowolona.

Algowe maski z Bielendy serwują już zupełnie inne doznania. W dotyku skóra jest jak pupcia niemowlaka i napompowana nawilżeniem. Do tego idealnie matowa. Jest z tym zabawy od groma, bo w sumie żeby się nauczyć rozrabiać i odpowiednią ilość i o odpowiedniej gęstości trzeba kilka razy skuć totalnie, ale dla efektów naprawdę warto.

CZERWONY KRZYŻ


Na nagłe wypadki mam dwóch sprzymierzeńców. Maścią ichtiolową wyciągam przeciwnika na ring i od razu powalam, a ewentualne resztki dosuszam pastą cynkową (nie maścią!). Ichtiolka to dla mnie magia totalna. Rosnącego pryszcza potrafi u mnie przyspieszyć do formy białej diody, która sama się usuwa podczas zwykłego mycia twarzy, w ciągu 12h.
Pasta cynkowa to równie znany sposób. Świetna na stany zapalne, idealna dla osób, które preferują podsuszanie niespodzianek. Ja stosuję ją  na te bolące paskudztwa, co to nie chcą wyleźć w formie białej dupki. Maść ichtiolowa jest jednak bardziej spektakularna w działaniu i to ją wielbię :D

RZĘSY


O moich rzęsach wiecie chyba wszystko :D Aktualnie przerwałam już kurację NeuLashem, bo włoski są już meeega długie, ale to , co zostało zostawiam na wszelki wypadek, gdyby znowu coś nie tak działo się z rzęsami. O L'Biotice nie musze chyba też mówić zbyt wiele. Pod kątem pielęgnacji jest to zdecydowanie najlepsza i najbardziej wydajna odżywka na świecie, uwielbiam!


Stan mojej skóry aktualnie jest świetny (jak na mnie oczywiście! :), naprawdę dawno nie była w tak dobrej formie. Coraz gładsza, coraz zdrowsza, a pryszcze stają sie naprawdę rzadką, nieprzyjemną niespodzianką, a nie smutną rzeczywistością. Biorąc pod uwagę dodatkową zmianę w makijażu, o której wspominałam Wam już ostatnio, mam nadzieję, że uda mi się na trwałe ogarnąć w końcu cerę, bo po tylu latach walki ręce mi już opadają. Trzymajcie kciuki, żeby szło to wszystko w dobrym kierunku, bo z rozszerzonymi porami tak łatwo nie będzie :)

4.27.2013

Lakierowa otchłań pierwszego Wibo-Boxa!

15 buteleczek lakieru do paznokci w jednej przesyłce? No, fajna opcja! :D Jak część z Was na pewno wie, załapałam się do drugiej edycji akcji organizowanej przez markę Wibo i zostałam ambasadorką. Wczoraj dotarł do mnie pierwszy Wibo- Box, po brzegi wypełniony mazidłami.

Całość, czyli wszystkie kosmetyki i folder Hotelu Rezydent w Sopocie, który jest partnerem marki

15 lakierów do paznokci: 5  z kolekcji Gloss Like Gel, 5 z Classic Nail Polish, 5 z kolekcji blogerskiej




3 błyszczyki Lip Sensation z kwasem hialuronowym

2x tusz do rzęs

i jeszcze raz wszystko :)
Kilka rzeczy już wpadło mi w oko, co nieco się tez dubluje, więc pewnie kawałeczek tego wszystkiego wyląduje u którejś z Was w drodze małego rozdania :) 
Z paczki jstem bardzo zadowolona, dużo nowości na tę gorącą wiosnę, zwłaszcza jeśli chodzi o paznokcie, a tusze do rzęs uwielbiam. Sam pomysł marki na tego typu współpracę z blogerkami również uważam za naprawdę fajny sposób i cieszę się, ze mogę w tym uczestniczyć :)


4.26.2013

Lily Lolo. Czyli wstęp do mineralnej manii.

Żadną tajemnicą jest,  że siedząc w blogosferze nasiąka się różnymi zwyczajami, rytuałami i nowinkami. Chcąc nie chcąc w końcu sięgamy po rzeczy, o których albo do tej pory nie miałyśmy pojęcia, albo nie chciałyśmy mieć do czynienia, ale ostatecznie dałyśmy się skusić,
Tak było u mnie  z minerałami. Nie sięgałam z niechęci, ale z poczucia, że jednak moja cera nie jest gotowa na taką zmianę. W sumie nie wiem, czemu, no ale tak sobie myślałam. Wszechobecne blogerskie środowisko (a zwłaszcza taka jedna namolna Baba :*) sprawiło, że w moje ręce powolutku trafiają jednak coraz to nowe mineralne smakołyki. Bazą wszystkiego stał się zestaw startowy Lily Lolo, który trafił w moje chciwe łapy na blogerskich plotach. Dlaczego? Bo zawiera pędzel :D A przecież trzeba mieć czym się głaskać, no nie?


Jestem posiadaczką "najciemniejszego" dostępnego u nas setu. W środeczku są trzy podkłady w wersji mini w różnych odcieniach-  najjaśniejszy popcorn, środkowy warm honey i najciemniejszy cookie-  i puder flawless silk. No i uroczy Baby Buki oczywiście :)




Przede wszystkim, co bardzo chciałabym powiedzieć- baaardzo się cieszę, że minerały w końcu u mnie zagościły! Jestem zachwycona tą formą kosmetyków i nie wiem, kiedy wrócę do klasycznych podkładów :) Moja skóra czuje się zdecydowanie lepiej, a ja sama odczuwam ogromny komfort podczas noszenia ich na facjacie. Jakoś człowiek lepiej wygląda. Mniej się świecę, a jeśli już to jednak jest to zupełnie inne błyszczenie niż wcześniej :)
Zapomniałam czym jest tłusta poświata! :D

Ale jak się sprawowały u mnie Lily Lolo? Cóż, nie ukrywam, pierwsza próba wyszła kiepsko. Mocno podkreśliły mi się pory, do tego zły odcień i była buba. Z każdym kolejnym razem było już lepiej, ale niestety nie udało mi się osiągnąć z Lily Lolo pełnego zadowolenia.

Po pierwsze- wśród tych trzech odcieni nie znalazłam idealnego. Ani nawet w połowie dobrego. Kolory są przyjemnie ciepłe, ale jednak wychodzą u mnie zbyt brązowo-pomarańczowe i odbijają się za bardzo od reszty ciała. Zdecydowanie za mało w nich żółtych i złotych tonów, które ma moja skóra.
Po drugie- krycie. Niestety mam dużą skłonność do przebarwień po wszelkich niedoskonałościach i te minerałki sobie z nimi nie radzą. Wszelkie plamki wciąz są mocno widoczne i od korektora nie mogę uciec. A im więcej nakładam podkładu tym wzmaga się przecież niewłaściwy kolor. No i klops.

Trzymają się niemniej na twarzy calutki dzień, nie do ruszenia, ale kiedyś zdarzyło mi się ćwiczyć z niezmytym makijażem i kiedy się trochę za przeproszeniem upociłam, to zaczęła mnie delikatnie piec cała twarz :/

Puder. No to już kompletnie nie moja bajka. Puder jest zbyt kremowy i urządzał mi przykrą poświatę na twarzy. Nie wyglądało to dobrze. Jako primer też się nie sprawdził. Zupełnie nie ta formuła, jakiej potrzebuję.


Pędzel to zdecydowanie najmocniejszy punkt całego zestawu. Jest malutki, ale cudownie miękki i gęsty. Trochę się trzeba nim namachać, ale jestem zadowlona z efektu, jaki daje z obecnym (idealnym już niemal) podkładem od Everyday Minerals, o którym następnym razem. Nie mam żadnych smug, buzia jst gładka. Mam ochotę na ten pędzel w normalnym rozmiarze, ale cena póki co trochę nie dla mnie, więc bardzo chętnie poczytam Wasze propozycje w tej kwestii, czyli po prostu opcje tańsze niż 80 zł :p 




Cóż, gdybym nie zdążyła już wypróbować minerałów innych marek, pewnie skusiłabym się jeszcze na jakieś miniatury innych odcieni LL,  ale mam juz to, co mnie zadowala zdecydowanie bardziej, więc odpuszczam
Jak tylko będzie mnie stać, kupię pędzel, skuszę się też niedługo na jakiś róż, ale po podkłady raczej nie sięgnę. Rzecz to zdecydowanie dla osób o mniej problematycznej cerze niż moja.

Z Lily Lolo mam jeszcze probaski dwóch róży. Fakt, to tylko woreczki, no ale wszystkie dobrze wiemy, jaką pigmentację mają te mineralne odmiany... Mam Doll Face i Rosebud.Ten pierwszy jeszcze nie ruszony, pzyznaję. Przeraża mnie trochę, bo jest pełny srebnego połysku, koloru jest  w nim niewiele i ogólnie wygląda mi raczej na rozswietlacz aniżeli róż. Palec włożony do woreczka jest po prostu srebrny :D
Rosebud (SIMSY, tylko to mi się kojarzy haha :D ) to z kolei odcień dla mnie idealny. Też należy do tych połyskujących, ale tutaj już główną rolę gra kolor, który do mojej buzi pasuje idealnie i świetnie się  z nim czuję :)


Mam jeszcze dwa cienie, ale to już inny temat w zasadzie, więc przemilczę :)

Tak czy siak- sentyment pozostanie- toć to moje pierwsze minerały. Choć w sumie powinnam napisać, że *były*, bo wysyłam je dzisiaj dalej w świat i przekazuję koleżance Oli- machina rusza dalej, teraz ja namawiam na zmianę :D

| Cena zestawu to 85,50 zł, dostępne na costasy.pl |

Używacie minerałów? Tych z LL? :) Kto się już zakochał,  a kto się jeszcze wstrzymuje?

4.22.2013

Pielęgnacja paznokci

W związku z tym, że moje pazurki są ostatnio wybitnie posłuszen, ładnie sobie rosną, twarde są i nierozdwajające postanowiłam wrzucić krótki wpis o dwóch kosmetykach, którymi je ostatnio pielęgnuję. Jeden  z nich to klasyk. Przez jednych znienawidzony i unikany, przez innych uwielbiany.  Drugi to rzecz zdecydowanie nieznana.



Eveline 8 w 1 to mój zdecydowany hit. Żadna odżywka nie daje u mnie takich szybkich i dobrych efektów. A już na pewno nie odżywka za 10 zł... (podobnie wypadła Micro Cell, ale kosztuje 5 czy 6 razy więcej). Nigdy nie miałam problemu z jakimikolwiek skutkami ubocznymi. Bardzo współczuję Dziewczynom, które jakiś czas temu miały duży problem, ale pamiętajmy, że nie ma co wpadać  w panikę i rzucać w kąt to, co NAM robi dobrze. Ja absolutnie nie mam zamiaru z niej rezygnować. Nie wiem, która to już buteleczka, ale w rezultacie dostaję zawsze piękne, twarde paznokcie, bez przebarwień i białe końcówki. Idealnie sprawdza się jako baza pod lakier. Emalia dobrze się trzyma, a odżywka chroni przed farbowaniem. Nie zdradzę jej nigdy :D

Odżywkę Agda Plus wygrałam w facebook'owym rozdaniu u Agaty i u niej też znajdziecie informacje o tym specyfiku. Nie jest to klasyczna odżywka, a raczej olejek, który, fakt, nakłada się na paznokieć normalnym pędzelkiem, ale potem po prostu wciera się go w płytkę. Bardzo szybko się wchłania, nie pozostawia na płytce absolutnie żadnego śladu. Osobiście wcieram ją zawsze po zmyciu lakieru. Przez jakiś czas była to moja jedyna odżywka do paznokci. Jeśli chodzi o pielęgnację, jest bardzo fajna. Paznokcie szybko rosły, były odżywione i się nie rozdwajały, a konsystencja przy okazji pielęgnowała skórki. Brakowało mi jednak utwardzenia paznokci i ochrony przed kolorowym lakierem i jako bazę stosowałam po prostu jakiś top :) (cena to również ok. 10 zł )

Obecnie odżywki stosuję w duecie i jestem bardzo zadowolona z tego pielęgnacyjnego kopa, jakiego mi dają :)
A co sprawdza się najlepiej u Was? 



4.21.2013

Baza pod makijaż poszukiwana!

Dzisiaj, w tę słoneczną, choć ciupinkę chłodną niedzielę, krótko:
mam dosyć dziurek w gębie towarzyszących mocno wymalowanym ustom. Bardzo mnie to razi i potrzebuję czegoś, co mi to trochę zminimalizuje.
I tu oczywiście mam pytanie do Was- możecie mi polecić jakąś fajną bazę w studenckiej cenie? 
Nie mam zamiaru używać jej codziennie, jedynie do nieco mocniejszego makijażu...

Z góry dzięki :*

4.20.2013

Cud- miód rzęsy. Efekty kuracji z neuLash.


Z ulgą mogę ogłosić, że ostatni miesiąc przyniósł zażegnanie rzęsowego kryzysu. Po wielkim wypadaniu w marcu i dziwnym skutkom używania odżywki FEG Eyelash Enhancer wszystko wraca do normy. Fakt, natury nie da się oszukać i moje prawe oko nigdy nie będzie wyglądać tak jak lewe, ale jest juz ta długość i jest już ta gęstość, która zadowala mnie w 100%.


Moje oczy są jak Paweł i Gaweł. 
Lewe rzęsy równiutkie, zdysyplinowane, rosną idealnie prosto, zawsze sprężyste, żadnych problemów z układaniem. Co lepsze- są nie do ruszenia, nie pamiętam, kiedy wypadałaby mi tam rzęsa. Nic ich nie rusza, a przecież traktowane są tak samo jak te w lewym oku. Niezbyt też są podatne na wszelkie odżywki. Po prostu są i tyle.
A te prawe obecnie, owszem, długie bardzo (dłuższe niż lewe), gęste, ale chaos tam wielki. Każda w inna stronę, zbijają się w kępki, wypadają dwa/trzy razy do roku na potęgę, a FEG zostawiła mi w spadku rzęsy kręcące się w bok, zwinięte niemal w kółeczko...

No ale przechodząc do samej odżywki i efektów. Widziałam wcześniej u Dziewczyn fajne rezultaty i miałam nadzieję na podobne u mnie. Nie zawiodłam się.
Jestem wręcz zachwycona tym, jak odrodziły się rzęsy na prawym oku. Długaśne i baaaardzo gęste. Zupełnie inna bajka. Rosły w tempie rekordowym. FEG zostawiła mi połowę włosków, z tego co jest obecnie i o masakrycznie zróżnicowanej długości. Było kilka długasów, reszta sięgała im do połowy. Teraz większość jest pokaźnej długości. Niestety są bardzo niesforne, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

Co do oka lewego, to nie oczekiwałam niczego. Rzęsy trochę podrosły i się zagęsiły. Ze względu na to, że to oko zawsze jest w idealnym stanie, traktowałam je nieco po macoszemu. No i teraz muszę przyznać, że stosuję odżywkę tylko i wyłącznie na to oko, bo muszę dogonić to prawe :D Niemniej i tutaj zauważyłam świetne wypałnienie luk w rzęsach przy wewnętrznym kąciku oka, co dobrze widać na zdjęciach.

Bardzo się też ucieszyłam, że rzęsy znowu stały się elastyczne. Po FEG były koszmarnie sztywne. No i całkowicie przestały wypadać, a to najważniejsze :)

Jeśli chodzi o jakieś skutki uboczne to nie zauważyłam w zasadzie niczego. Poza tym, że lekko przyciemniła mi się skóra w miejscu, gdzie nakładałam odżywkę, co sprawiło, że moja i tak już ciemna oprawa oka jeszcze się przyciemniła.

Co tu dużo mówić, przejdźmy do zdjęć :)
Tutaj chyba najlepiej widać efekty. Rzęsy na obu oczach są dłuższe i zdecydowanie zagęszczone. Wybaczcie te brzydkie kaszaki koło prawego oka, ale jak widać pomagają one nieco porównać długość rzęs przed i po :D
No i widać przede wszystkim różnicę w zdyscyplinowaniu rzęs... ;)

Prawe oko, na które tak narzekam. Jak widzicie gęstość włosków jest nieskromnie mówiąc imponująca :) Przyrost możecie zobaczyć na zdjęciach niżej.

Nieszczęsne powykręcane rzęsy na prawym oku. Nie udało mi się tego zniwelować. Rzęsy jak rosły to już w tę stronę, którą nadała im odżywka FEG. Niestety niesie to problemy z tuszowaniem, a namalowanie kreski już po nałożeniu tuszu jest niewykonalne :p

Tak wyglądają moje oczy, kiedy odpuszczam sobie tusz...

... a tak, kiedy jednak się na niego decyduję :D
Odżywka jest droga (380 zł za dwumiesięczną kurację), ale jestem nią zachwycona. Moje opakowanie miało wystarczyć na 30 dni, ale wciąż jest w nim sporo produktu.

Więcej o odżywce TUTAJ (możliwość kupna oczywiście).

Aha, mam jeszcze kody rabatowe na tę odżywkę, jak chcecie to pisać maila! (Odezwę się też do osób, które po kody zgłosiły się już wcześniej ;)

4.19.2013

Walka z cellulitem w wersji luksusowej.

Wiem, że to już drugi post z rzędu pokazuję Wam kosmetyki Yoskine, ale chciałam Wam na szybko pokazać mój nowy antycellulitowy duet. Zwłaszcza, że jest pewien szczegół, który łączy peeling do twarzy z tym antycellulitowym do ciała.

Ścieracze do ciała kojarzą nam się raczej grubymi ziarnami. Ze sporymi kryształkami cukru czy soli. Tymczasem Yoskine w walce z cellulitem proponuje Nam... sproszkowany szafir, podobnie jak mikrodermabrazji, którą pokazywałam Wam przedwczoraj. Jak w starciu z cellulitem wypadnie ostry proszek? Przekonamy się za jakiś czas :)


Oba kosmetyki zapakowane są w standardowo eleganckie opakowania. Tymczasem szata graficzna jest srebrno- złota. Muszę przyznać, że zdecydowanie wyróżniają się spośród inych produktów tego typu, które z kolei krzyczą do Nas zazwyczaj mocnym kolorem.


DZIAŁANIE


Przeciw niedoskonałościom skóry

Sproszkowany szafir o rewelacyjnych właściwościach polerowania skóry poprzez powierzchniowe ścieranie martwych komórek. Znakomicie oczyszcza i wygładza strukturę naskórka. Zwiększa efektywność wchłaniania składników aktywnych.
Przeciw cellulitowi
Ekstrakt z karczocha wzbogacony kofeiną i teobrominąnatychmiastowo pobudza spalanie oraz rozpad tłuszczu w komórkach. Skutecznie rozbija złogi lipidowe i podskórne grudki, a także uwalnia nagromadzoną w tkankach wodę.
Przeciw wiotczeniu skóry
Mikrokryształy naturalnego diamentu + Peptyd SIRT zwiększają w skórze ilość białek zwanych sirtuinami, które przedłużają życie komórek i opóźniają starzenie. Chronią DNA oraz zapobiegają wiotczeniu skóry po redukcji tkanki tłuszczowej.
Innowacyjny system TURMALIN SAUNA® podnosi temperaturę skóry (o ok. 0,9° C) i pobudza mikrokrążenie. Dzięki temu składniki szybciej wnikają w głąb tkanek i działają wyjątkowo skutecznie.
STOSOWANIE
Trzy razy w tygodniu nałożyć peeling na zwilżoną skórę objętą cellulitem lub przeznaczoną do wyszczuplenia. Delikatnie masować okrężnymi ruchami przez 1-2 minuty, po czym dokładnie spłukać. Po osuszeniu skóry zastosować koncentrat antycellulitowy Yoskine Body (step 2).
 
*Stosując peeling łącznie z koncentratem antycellulitowym Yoskine Body można zwiększyć skuteczność kuracji wyszczuplającej o 33%, a redukcję cellulitu aż o 40%**.
** % poprawy zadowolenia, testy konsumencie pod kontrolą lekarza.



DZIAŁANIE
Przeciw cellulitowi
Liporeductor 4% przedostaje się w głąb skóry, gdzie odblokowuje i rozbija złogi lipidowe oraz uwalnia nagromadzoną wodę. W efekcie cellulit ulega „rozpuszczeniu”, a podskórne grudki są znacznie mniej widoczne.
Przeciw tkance tłuszczowej
Ekstrakt z karczocha, wzbogacony kofeiną i teobrominą,natychmiastowo pobudza spalanie oraz rozpad tłuszczu w komórkach, co prowadzi do redukcji objętości brzucha o ok. 4,5 cm3. Ponadto zapobiega  ponownemu odkładaniu się tkanki tłuszczowej i jej przekształcaniu w skórkę pomarańczową.
Przeciw wiotczeniu skóry
Czyste złoto 24K w połączeniu zpeptydem odbudowuje włókna kolagenu (typu I i III), które odpowiadają za ujędrnienie, elastyczność i właściwie napięcie skóry po utracie tkanki tłuszczowej.
Innowacyjny system TURMALIN SAUNA® podnosi temperaturę skóry (o ok. 0,9° C) i pobudza mikrokrążenie. Dzięki temu składniki szybciej wnikają w głąb tkanek i działają wyjątkowo skutecznie.
STOSOWANIE
Codziennie wieczorem wmasować koncentrat w obszary skóry objętej cellulitem lub przeznaczonej wyszczuplenia. Koncentrat stosować po wykonaniu antycellulitowego peelingu Yoskine Body (preparat 1).
 
*Stosując preparat łącznie z peelingiem antycellulitowym Yoskine Body można zwiększyć skuteczność kuracji wyszczuplającej o 33%, a redukcję cellulitu aż o 40%**.
** % poprawy zadowolenia, testy konsumencie pod kontrolą lekarza.


4.17.2013

Szlifowanie szafirem. Peeling do twarzy Yoskine.

Chciałam zacząć tę opowieść od zdania, że nie jestem delikatna, że się z sobą nie cackam i jak się zdzieram, to już przecież na całego, ale szybko przypomniał mi się (już w zasadzie zdenkowany) peeling szarlotkowy z Farmony, który okazał się byż za ostry dla mego brzuszka :D Potem pomyślałam, że jestem taka w przypadku twarzy tylko, ale przypomniał mi się brzoskwiniowy peeling Soraya, który miał zastąpić St.Ives. No cóż, wychodzi na to, że chyba jednak jestem mięczakiem. Ale że nie chcę tak o sobie myśleć, niech stanie na tym, że po prostu nie lubię aż tak gruboziarnistych peelingów :p

Jeśli już się doczłapaliśmy do tej ziarnistości. W przypadku kosmetyków do ciała wolę średniej wielkości drobinki, ale w słusznym nateżęniu. W kategorii twarz zdecydowanie najbardziej lubię proszek a'la korund. I taki właśnie produkt, zaserwowany przez markę Yoskine, mam dziś dla Was do pokazania i opisania :)

YOSKINE MIKRODERMABRAZJA SZAFIROWY PEELING PRZECIWZMARSZCZKOWY 
cera normalna i mieszana


Producent:
Luksusowy preparat ze sproszkowanym Szafirem, który posiada rewelacyjne właściwości polerowania skóry poprzez powierzchniowe ścieranie martwych komórek naskórka. Dzięki temu znakomicie oczyszcza i zmniejsza rozszerzone pory, a także widocznie wygładza strukturę naskórka. Zawiera Duo-Kwas hialuronowy HMW+LMW, który wygładza zmarszczki, ujędrnia skórę i intensywnie nawilża. Sebumatrix redukuje wydzielanie serum i zwęża pory, a lipidy zbożowe zabezpieczają skórę przed wysuszaniem, ściąganiem i szorstkością. Idealnie nadaje się do mikrodermabrazji skóry. Pobudza samo regenerację komórek, co sprawia, że skóra zyskuje zdrowy koloryt i świeży, młodzieńczy wygląd.

(źródło: yoskine.pl)

OPAKOWANIE: peeling mieści się w miękkiej, lekko przezroczystej tubce. Zamykana zwykłą zakrętką i tu chyba wolałabym zamknięcie na zatrzask, ale w sumie- mały problem. Do tego klasyczny, elegancki design, który uwielbiam.
KOLOR: jasny, pastelowo niebieski. Bardzo delikatny i ciężko mi było go uchwycić :)
ZAPACH: trochę chemiczny i intensywny jak na tego typu produkt, ale mi osobiście zupełnie nie przeszkadza to w używaniu. Jestem tak zaangażowana w masowanie policzków i wczuwanie się w doznania zmysłowe, że nie zwracam na nic uwagi :)
KONSYSTENCJA: peeling ma konsystencję gęściejszego kremu. Wyciśnięty wygląda niepozornie, ale wystarczy zwykłe roztarcie w palcach, żeby poczuć peelingujący proszek. No a jest go mnóstwo. Po prostu wygląda to tak, jakby do ostrego proszku ktoś dodał kremowego spoiwa. Absolutnie nie jest to jeden z tych produktów, w którym proporcje są odwrócone. To tak, jakbyście wzięły garść drobniuśkiego piasku i zaczęły szorować nim twarz :) Dobrze się spłukuje, ale trzeba to zrobić naprawdę bardzo dokładnie. Przypadkowe przetarcie suchej skóry takim proszkiem, który zaplątał się gdzieś w brwiach nie jest zbyt przyjemne.



EFEKTY: w kategorii peeling do twarz marka Yoskine trafia w moje gusta idealnie. Najpierw genialny peeling termiczny, teraz ten szafirowy. Polerka policzków to zdecydowanie to, co lubię najbardziej. Masaż jest intensywny, ale bardzo przyjemny. Zdecydowanie polecam robić to przez tę dłuższą chwilę, bo z biegiem czasu jest coraz lepiej. Wszelkie suche skórki nie mają szans w starciu z szafirem. Po zabiegu skóra jest idealnie wygładzona i sprężysta. Nie uważam się za osobę o wrażliwej cerze, raczej wręcz przeciwnie i też żadne zaczerwienienie czy podrażnienie u mnie nie występuje. Co więcej- skóra zdaje się być delikatnie rozświetlona, odświeżona, absolutnie czysta i ładnie zmatowiona.  Ujędrnienie i zniwelowana widoczność porów tylko podbijają efekt wygładzenia. 

Tak zaprawiona skóra chłonie wręcz wszelkie specyfiki później na nią nałożone. 
Peeling stosuje się raz w tygodniu. U mnie jest to piątkowy wieczór. Po ścieraniu funduję sobie grubszą warstwę kremu, a sobotni poranek zaczynam ostatnio od maski algowej. Ot takie małe rytuały :)

Peelingu jest 75 ml. W związku z tym, że jest mocno napakowany ścieraczem i że nie stosuje się go zbyt często  w moim odczuciu jest też bardzo wydajny. Używam go od prawie 3 miesięcy i nie zauważyłam większego ubytku w tubce.

Zapłacimy za niego ok. 30 zł (30 zł  z groszami w oficjalnym sklepie Dax'a, w SuperPharmie widziałam chyba cenę 26 zł? )

Stosuję go bardzo regularnie. Marzenia o gładkiej, ładnej cerze jednak mocno działają na moją psychikę. Mam nadzieję, że w duecie z kremem Bandi sprawi, że na dłuższą metę i bardziej spektakularnie rozprawię się z dziurkami w mojej twarzy :)

OGÓLNA OCENA: 5/5


Czym kierujecie się w wyborze tego typu kosmetyku? Trafiłyście na ideał? Pisać! :)


4.15.2013

Philips IPL Lumea- włosów nie ma! Podsumowanie akcji :)



Nadszedł dzień, kiedy przychodzi mi podsumować całą wielką zabawę z cud-miód urządzeniem, jakim jest Lumea od Philipsa. Nooo od razu widać, że sprzęt mi się podoba :D Po dwóch miesiącach regularnego używania mogę już cieszyć się z tego, że jedna, żmudna czynność, jaką jest golenie pach, odeszła w zapomnienie. Na pewien dłuzszy czas. Na ile, to jeszcze się okaże i na pewno dam znać, ale tymczasem szykuję się na cudowną laaaaabę :)


To już trzeci wpis, więc w sumie ciężko mi już mówić coś nowego o samym urządzeniu. W tym celu odsyłąm Wam do pierwszego i drugiego posta w tym temacie oraz na stronę Philipsa, na której pojawił się już produkt.

Lumea to urządzenie, które pozwala zahamować wzrost włosów, a wg producent nawet je usunąć, na długi czas. Wykorzystuje metodę IPL, czyli Intense Pulsed Light. Lumea kieruje impulsy świetlne w mieszki włosa, w rezultacie mocno je osłabiając. Przed przystąpieniem do *strzelania światłem" należy tradycyjnie ogolic skórę. Jest to bardzo ważne, ponieważ światło ma wtedy lepsze *dojście* do samego mieszka. Jest to też sygnał dla Dziewczyn, które używają depilatorów. Z racji iż nieco zaburzają one cykl wzrostu włosa, przed rozpoczęciem serii zabiegów trzeba odczekać, aż włoski odrosną po takiej depilacji.

Lumea jest przystosowana do użytku domowego. Nie zrobi nam krzywdy, ponieważ siła światła nie jest maksymalnie wysoka. Ponadto światło *nie strzeli*, jeśli lampa nie zostanie w odpowiedni sposób przyłożona do ciała, o czym informuje nas zielona lampka na grzbiecie urządzenia. Jeśli więc miałyście nadzieję, że wykosicie tym wrogów strzelając im po oczach- nie uda się ;)

W komplecie dostajemy również ładowarkę, materiałowe etui, ściereczkę i, jakże by inczaej, intrukcję obsługi.

W pierwszym wrażeniu Lumea może wydać się ciężkawa, ale jest poręczna. Ot, taka mała suszarka do włosów :)

Podobne urządzenia tego typu mają wymienne lampy. Tutaj nie mamy z tym do czynienia. Ta, która jest fabrycznie wbudowana ma wystarczyć na około 5 lat użytkowania.

Niestety nie jest tu urządzenie dla wszystkich. Należy pamiętać, że metoda IPL wyłapuje włoski dzięki melaninie  w nich zawartej. Im jej więcej, tym lepiej zadzała urządzenie. Najlepszym typem są więcej ciemne włosy i blada skóra. Blond włoski niestety w zasadzie dyskwalifikują możliwość zabiegu, Podobnie ma się sytuacja w przypadku bardzo ciemnej skóry- wtedy na światło zareaguje również ona, co może skończyć się nieprzyjemnymi konsekwencjami.

Lumea ma pięć stopni *mocy* światła, więc każdy bez problemu znajdzie tę odpowiednią dla siebie, która sprawi, że zabiegi będą bezbolesne.
Osobiście stosowałam poziom 3.

Cóż jeszcze mogę powiedzieć. Czas chyba na opis efektów :)
Odważyłam się na publiczne pokazywanie owłosionych pach ponad dwa tygodnie temu, więc należy to kontynuwać.


Z przyjemnością i nie ukrywaną radością mogę stwierdzić, że moja prawa pacha jest już gładziutka :)
Za lewą wzięłam się dużo później, ale efekty zdecydowanie mnie zachęcają! Na bikini jeszcze troszkę włosów zostało, jakieś 20% ilości wyjściowej.

Czy IPL Lumea jest skuteczna?
U mnie jak najbardziej, zdjęcia mówią same za siebie :) 8 zabiegów... Może wydawać się dużo, ale właśnie przeczytałam, że Philips zaleca stosowanie dwa razy w tygodniu, ja to robiłam raz. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że być może taka podwójna częstotliwość dałaby efekty szybciej. Na pewno wypróbuję to na drugiej pasze.

Czy zabiegi są bolesne?
W moim przypadku tak. Poziom 3 jest optymalny, jeśli chodzi o pachy. Na bikini odczuwałam czasem lekkie pieczenie w czasie *strzału* w miejscach, które podrażniły się podczas golenia. Ale poza tym, nie mam nic do zarzucenia. Przy 4 *levelu* juz troszkę piekło, ale jak widać trzeci okazał się być wystarczający dla osiągnięcia celu :)

Czy jest to czasochłonne?
Nie. Z czasem nabiera się wprawy i leci naprawdę szybko. Jeśli już mamy wyczucie, jak przystawić lampę, to zajmuje naprawdę chwilę, zwłaszcza jeśli chodzi o te mniejsze powierzchnie. Jedna pacha to dosłownie minuta. Bikini- 3/4 minuty. Na jedną łydkę, kiedy jeszcze je *ostrzeliwałam* schodziło mi niecałe 10 minut, ze względu na permanentne krągłości, po prostu więcej czasu trzeba poswięcić na odpowiednie przyłożenie lampy, zwłaszcza z tyłu. Jeśli chcemy wygładzić w ten sposób całe nogi, łącznie z udami musimy się oczywiście liczyć z większą ilością pracy. Myślę, że wtedy fajnie jest zatrudnić do pracy Faceta :p

Czy metoda IPL to coś takiego jak laser?
Abslutnie nie jest to to samo, ale może być nieco tańszą alternatywą, o ile nie przeszkadza nam to, że całą serię zabiegów trzeba zrobić ze dwa razy w roku :)

Ile kosztuje Philips IPL Lumea?
Nie jest to niestety tania impreza. jednorazowo musimy wyłożyć ponad 1,5 tys złotych. Ale jeśli rozłożyć to na 5 lat, to wygląda zdecydowanie lepiej. Co więcej, wg wyliczeń Anwen na podstawie ilości *strzałów*, jaka jest jej potrzebna w ciągu jednego zabiegu, może to być nawet 8 lat. No kurczę, szmat czasu przecież :D
Poza tym, osobiście śmiem twierdzić, że nawet jeśli ta metoda nie usuwa tych włosków ot tak, jak laser, to jednak po tych 5 latach dręczenia na pewno jest ich duuuuużo duuuużo mniej. Zdecydowanie jest to inwestycja długoterminowa.

Czy urządzenie można stosowań na owłosienie na twarzy?
Powiem szczerze, że do tej pory myślałam, że tak, bo podczas prezentacji, na której byłyśmy z Dziewczynami zauważyłam na ekranach panią, która przytykała sobie lampę pod nosem. I długo nosiłam się z zamiarem zadziałania w ten sposób u siebie na wąsik, ale wizja golenia tych miejsc maszynką skutecznie mnie odstraszała. Jak się okazał, bardzo dobrze robiła, ponieważ na stronie producent wyraźnie pisze, że urządzenie mozna bezpiecznie stosować na skórze poniżej szyi. Nie wiem, czy w materiałach, z których korzystałam wcześniej rzeczywiście nie było o tym mowy, czy coś przegapiłam... Tak czy siak: nu nu nu! Nie ruszamy buzi!

Jakie są inne przeciwskazania?
Poza wspomnianą przeze mnie wcześniej bardzo ciemną skórą i jasnymi włoskami (także rudymi i siwymi!) zabiegu nie wykonujemy na sutkach, tatuażach, pieprzykach i znamionach, ponieważ istanieje zagrożenie oparzenia. Urządzenia nie mogą też stosować kobiety w ciąży, kobiety karmiące i dzieci poniżej 14 roku życia.

Czy efekty są długotrwałe?
Wg producenta serię zabiegów należy robić 2-3 razy w roku, zależnie oczywiście od osobistych preferencji. Czyli gładka skóra przez 4-6 miesięcy. A raczej w sumie 5, bo miesiąc trzeba poświęcić na same zabiegi (przy stosowaniu dwa razy w tygodniu). Jednym włoski odrosną szybciej innym wolniej. W tym momencie nie wiem jeszcze, jak będzie u mnie, ale możecie być pewne, że Wam o tym doniosę :)
Myślę też, że wraz z upływem czasu i lat, kiedy mieszki włosowe będą coraz słabsze i obumarną ten okres będzie się też wydłużał. Może po 5 latach wystarczy jeden zabieg  wciągu roku? Byłoby super :

Podsumowując- bardzo się cieszę, że mam dostęp do tego urządzenia i że mogłam sprawdzić jego działanie. Efekty są świetne, jestem bardzo zadowolona i na pewno będę kontynuować zabiegi dalej. Która z nas nie chciałaby mieć na pół roku spokoju z depilacją i cieszyć się gładziutką skórą :)

Z użytkowaniem nie miałam żadnych problemów. Urządzenie jest poręczne, bateria trwała i używamy go bezprzewodowo, wygodnie, żadne kabelki nam się nie plączą.
Niczego też sobie przez te dwa miesiące nie uszkodziłam. Żadnych poparzeń czy podrażnień. Jedyne zastrzeżenie, jakie mogę mieć to odnoście samego czerwonego błyskajacego światła. Kiedy poza pachami i bikini *strzelamy* również po nogach i trwa to dłuższy czas, a my patrzymy non stop na lampę, może stać się to męczące dla oczu. Niemniej przy pachach i bikini kompletnie tego nie odczuwam. W sumie jest to jeden mały minus przy znacznej ilości plusów, więc cóż, zdecydowanie jestem na tak :)

A Wy? Zachęcone?

4.14.2013

Tanio i dobrze. Puder Synergen.

Pudry i podkłady to moje największe problemy. Niesamowicie ciężko jest mi trafić na coś, co byłoby idealne. Niby jest ok, ale  po dłuuuugim czasie, stwierdzam, że nie. Powoli oswajam się z minerałami i chyba całkiem przejdę na tę stronę jeśli chodzi o podkłady, ale w kwestii pudru na razie nie planuję zmian. Spontaniczny zakup okazał się być bardzo udany.

ROSSMANN SYNERGEN antybakteryjny puder w kompakcie


Nie jest to może rzecz o wysokich walorach estetycznych, toć opakowanie tanie, lekko *bylejakie* i tandetne, ale czegóż tu oczekiwać. Zwykła biała *puderniczka*. Dobrze się klika i sie nie otwiera, najważniejsze! Lusterko? Uch, byłoby marzeniem! 

Ze spontanu wynikł problem. Kompletnie nie wiedziałam, jaki odcień wybrać. Drogeryjne światło oszukańcze. Nie wiedziałam, w jakiej kolejności są odcienie- od najciemniejszych, czy od najjaśniejszych. Zdaje się, że on jakiś jasny, jak mnie później uświadomiono, a ja myślałam, że wybrałam średni. W sumie od razu zaintrygował mnie fakt, że nr 2 jest ciemniejszy od nr 3, ale pewnie, kto by się nad tym zastanawiał chwilę po 8 rano ślęcząc nad półkami w Rossmannie. 

Wydawać by się mogło, że skoro kolor taki jasny, to mi, małemu *rumunowi*, nie obrażając nikogo, a cytując mego M.,  na nic mi się on zda. Ale nie. Jest fajny. Ładnie się dopasowuje do twarzy i nic a nic nie bieli.

Jeśli chodzi o efekty, to mat, jaki serwuje odpowiada mi w zupełności. Nie daje może na mojej cerze efektu całkowicie matowego, ale też takiego nie oczekuję, nie lubię wręcz. Daje ładny, gładki efekt, niczego złego nie podkreśla. 



Po porannym mejkapie, czynionym zazwyczaj w porze niezwykle wczesnej, poprawiam makijaż tylko raz. Nie żebym się nie świeciła w ciagu dnia, ale nie jest to już taki tłusty blask, żebym miała odczuwać dyskomfort. Zresztą zazwyczaj wystarczy po prostu odciśnięcie nadmiaru sebum, puder jest tylko małym dodatkiem.

Biorąc pod uwagę, że ten przyjemniaczek kosztuje jakieś 10 zł, cóż.. nie mam pytać. Nic tylko brać :)
Acz nie wykluczam, że jak już się uposażę w pełnowymiarowy mineralny podkład i róż, to i za pudrem będę się rozglądać :)

Puder jest już sławny dość i ja popieram wszelkie dobre opinie o nim. A Wy miałyście do czynienia? :)


4.13.2013

Co ma piernik do... szarlotki. Mazidła Farmony.

Tak sobie siedzę rano w łóżku, tak sobie myślę i niestety znowu się ogarnęłam, że mało czasu, a dużo roboty. Chwilowo przeżywam opcję *full przerażenie-jak ja się wyrobię*, więc wczesne godziny ranne będą najlepsze na małą ucieczkę od rzeczywistości w formie napisania nowego posta.
*wszak później mam cały dzień na zrobienie czegoś pożytecznego i nie marnuję czasu na tzw. głupoty* (powiedziała wierząc, że tak zrobi)
Pospieszam Wam dziś donieść o kolejnych słodkich kosmetykach Farmony. Dokładniej rzecz biorąc stawiam dziś na pielęgnację, czyli balsam i masło. Piernik i szarlotkę. Zapachy jedzeniowe nie są tym, co okupuje mój kosmetyczny składzik. Takie rzeczy to ja wolę jeść, a nie wąchać. I to w dodatku ze swojego brzucha. Szarlotka? No jeszcze ujdzie, peeling mnie przekonał, no ale piernik? Bez kitu! Cytruski, kwiatuszki, to ja lubię. Obawiałam się więc bardzo tego, jak i czy w ogóle takie fantazje przypadną do gustu mojemu nosowi. Przypadły?

FARMONA MASŁO DO CIAŁA szarlotka z bitą śmietaną  i cynamonem

Producent:
Wyjątkowy kosmetyk do pielęgnacji ciała o przyjemnej, aksamitnej konsystencji i apetycznym zapachu został stworzony z myślą o tym, by rozpieszczać zmysły i ciało. Powstał na bazie ekstraktu z jabłka, olejku cynamonowego i protein mlecznych, dzięki czemu skutecznie pielęgnuje skórę, a do tego obłędnie pachnie, na długo pozostawiając kuszący zapach rajskiego deseru. Regularne stosowanie Szarlotkowego masła do ciała daje uczucie wypielęgnowanej, jedwabiście gładkiej i pachnącej skóry. Bogata receptura zapewnia intensywne i długotrwałe nawilżenie, łagodzi nieprzyjemne uczucie szorstkości oraz doskonale odżywia i regeneruje skórę, a niepowtarzalny, wyjątkowo aromatyczny zapach pobudza zmysły oraz zapewnia uczucie niezmąconej błogości i szczęścia, wprowadzając w doskonały nastrój. Sposób użycia : Masło delikatnie wmasować w czystą i suchą skórę całego ciała. Pozostawić do wchłonięcia. 225 ml


OPAKOWANIE: plastikowy, odkręcany słój z rzucającymi się w oczy ciemnoczerwonymi (burgundowymi, bordowymi?....) elementami. Opakowanie jest lekkie, nie mam żadnych zastrzeżeń.
KOLOR: masłeko ma kolor pastelowej pomarańczy. Miły dla oka.
ZAPACH: tak jak w przypadku peelingu naprawdę mamy do czynienia z ciastem jabłkowym. Bardzo mocne są nuty właśnie tego owocu i cynamonu. Zapach jest intensywny, dość długo utrzymuje się na skórze oraz na materiałach, które miały z nią styczność :)
KONSYSTENCJA: najbardziej maślane masło do ciała z jakim miałam styczność. Bardzo, bardzo gęste, tłustawe. Naprawdę konsystencja jest taka, na jaką wskazuje nazwa. Nie mogę więc powiedzieć, że wchłania się szybko. Jest całkiem fajnie pod tym względem, ale zostawia cieniutką, wygładzająco ciało w dotyku, warstewkę.

EFEKTY: może się wydawać, że w przypadku produktów o tak wymyślnych zapachach, to one są gwoździem programu i właściwości pielęgnacyjne schodzą na plan dalszy. Nic z tych rzeczy. Masło szarlotkowe (jejjj brzmi tak jakby nie miało zapachu szarlotki, ale zawierało jakieś kosmiczne ekstrakty z ciasta!) świetnie pielęgnuje skórę, mocno ją nawilżając i przyjemnie wygładzając. Jest to zdecydowanie ta treściwsza forma pielęgnacji, jaką możemy sobie zafundować. Fakt, włazi za paznokcie, ale taki już urok maseł.


FARMONA BALSAM DO CIAŁA korzenne pierniczki z lukrem


OPAKOWANIE: profilowana butla na mocny zatrzask. Tym razem ubarwienie niebieskie. Nie wiem, kto dobiera te kolory wiodące, do poszczególnych serii zapachowych, ale zawsze dobrze pasują.
KOLOR: nooo to jest takie fajne, że taki lekki brązik. Wygląda jak jakiś podkład do twarzy w płynie (podkład w płynie, nie twarz), przez co zapewnia złudne uczucie podczas rozprowadzania na ciele, jakoby korygował wszelkie skórne niedoskonałości. Fajny trick, bo do mojej karnacji pasuje idealnie!
Przy dziurce wylotowej w opakowaniu straszny brudzik się jednak zbiera, w kolorze tym razem czekolady.
ZAPACH: oj korzonki korzonki! Tego zapachu obawiałam się najbardziej ze wszystkich kosmetyków, jakie dostałam od Farmony. I na początku unikałam używania go jak ognia. Ale się przekonałam, zapach nie jest ostry, ale iście piernikowy. Zdecydowanie kojarzy się z Bożym Narodzeniem.  Utrzymuje się i na skórze i na pościeli czy ubraniach.
KONSYSTENCJA: lekki, kremowy balsam o aksamitnej konsystencji. Gładki, przyjemnie się rozprowadza i szybko wchłania pozostawiając wygładzającą warstewkę. Ale nie lepi się.







EFEKTY: lekki, przyjemny kosmetyk do ciała. Jeśli chodzi o właściwości zdecydowanie do stosowania na codzień, ale nie wiem, czy mogłabym używać go dzień w dzień ze względu na zapach, który jest tutaj zdecydowanie atrakcją i czymś, co można sobie zafundować od czasu do czasu, w razie ochoty. Niemniej dobrze nawilża i wygładza skórę, dodatkowo optycznie ładnie wyrównując koloryt dzięki podkładowemu ubarwieniu.


Oba kosmetyki oceniam wysoko, zarówno jeśli chodzi o właściwości, odpowiednie typowi produktu, jak i oddanie rzeczywistych zapachów. Jeśli macie ochotę na takie smaczne rarytasy, to polecam :)

OGÓLNA OCENA: 5/5