"Wróciłam wróciłam wróciłam! Ach nareszcie! Zdaje się, że już wszystko zaliczone i już święty spokój. Oj ciężko mi było się przez ten czas opanować, żeby nie przesiadywać tutaj całymi dniami, tak, jak do tej pory, ale udało się, żeby nawet nie powiedzieć, iż się opłaciło. Wracam z czwórkami w indeksie, prawie kilogram lżejsza i z trzema stresowymi pryszczami na lewym policzku :/
Aha, no i nie polecam Wam enerdżidrinków z biedronki. Niby skład taki sam jak we wszystkich innych, ale taki mnie w pewnym momencie ogień zaczął palić od środka, tak mi się gorąco zrobiło, że o mamo! Co lepsze, koleżance wyszła od tego bipałera wysypka. Także uważajcie, tak na przyszłość i nie dajcie się skusić litrowi za niecałe 2 zł :D"
Tyle zdążyłam napisać do Was wczoraj. Sekundę później dostałam wyniki ostatniego kolokwium i niestety okazało się, że musiałam je dziś poprawić, więc notka poszła w odstawkę.
Ale wracam już na 100%, zwycięska anielska i biorę się do roboty. A jest za co, bo rzeczy do napisania sporo. Ale jako że padam na twarz po bardzo stresującym dniu na początek mała notka o ostatnich nabytkach (pierwotnie napisałam "zabytkach" tak tak, historia sztuki) ze zrób sobie krem.
Długo nosiłam się z zamiarem zakupu czegoś z tej strony, więc jak tylko nadarzyła się okazja, wyposażyłam się w pierwsze bajery. Ot tak na próbę, bez szaleństw.
Co też do mnie przyjechało? (bardzo szybko i sprawnie swoją drogą,. polecam serdecznie!)
Skupiłam się na włosach i twarzy. I tak, odpowiednio, mam mleczko pszczele w glicerynie, l- cysteinę i hydrolizat keratyny, oraz zieloną glinkę francuską i korund.
Trochę już sobie poużywałam, więc teraz krótka relacja.
MLECZKO PSZCZELE W GLICERYNIE: ach cudeńko. Póki co stosuję je sobie tak, jak jedwab- kropla dwie na dłoń, rozcieram i nakładam na końcówki lub jakąś większą część włosów. Efekty? Końcówki wyglądają dużo lepiej, nie są takie bardzo przesuszone, a włosy bardziej miękkie. Niestety plączą się :/
Aha, no i nie polecam Wam enerdżidrinków z biedronki. Niby skład taki sam jak we wszystkich innych, ale taki mnie w pewnym momencie ogień zaczął palić od środka, tak mi się gorąco zrobiło, że o mamo! Co lepsze, koleżance wyszła od tego bipałera wysypka. Także uważajcie, tak na przyszłość i nie dajcie się skusić litrowi za niecałe 2 zł :D"
Tyle zdążyłam napisać do Was wczoraj. Sekundę później dostałam wyniki ostatniego kolokwium i niestety okazało się, że musiałam je dziś poprawić, więc notka poszła w odstawkę.
Ale wracam już na 100%, zwycięska anielska i biorę się do roboty. A jest za co, bo rzeczy do napisania sporo. Ale jako że padam na twarz po bardzo stresującym dniu na początek mała notka o ostatnich nabytkach (pierwotnie napisałam "zabytkach" tak tak, historia sztuki) ze zrób sobie krem.
Długo nosiłam się z zamiarem zakupu czegoś z tej strony, więc jak tylko nadarzyła się okazja, wyposażyłam się w pierwsze bajery. Ot tak na próbę, bez szaleństw.
Co też do mnie przyjechało? (bardzo szybko i sprawnie swoją drogą,. polecam serdecznie!)
Skupiłam się na włosach i twarzy. I tak, odpowiednio, mam mleczko pszczele w glicerynie, l- cysteinę i hydrolizat keratyny, oraz zieloną glinkę francuską i korund.
Trochę już sobie poużywałam, więc teraz krótka relacja.
MLECZKO PSZCZELE W GLICERYNIE: ach cudeńko. Póki co stosuję je sobie tak, jak jedwab- kropla dwie na dłoń, rozcieram i nakładam na końcówki lub jakąś większą część włosów. Efekty? Końcówki wyglądają dużo lepiej, nie są takie bardzo przesuszone, a włosy bardziej miękkie. Niestety plączą się :/
L- CYSTEINA: noooo to jest ostry zawodnik! :D Jeśli chodzi o moje zastosowanie, to po prostu wsypałam całą zawartość pudełeczka do balsamu z Joanny. Efekty są świetne. Włosy wyglądają na grubsze, zdrowsze, lśniące i miękkie. Wszystko super, ale.... gasz jak to cuchnie!
Siara siara siara i trwała ondulacja!
Łoooooo naprawdę niezła przeprawa. Zwłaszcza, że zapach utrzymuje się bardzo długo na włosach. Po pierwszym użyciu przed wyjściem z domu musiałam mocno naperfumować włosy, żeby jakoś zabić ten smród. Obecnie ulatnia się coraz szybciej.
Ogólnie mimo super właściwości nie polecam osobom o słabych nerwach i mieszkającym z mało wyrozumiałymi osobami ;)
HYDROLIZAT KERATYNY: jeszcze nie wypróbowany. Czeka na maskę do włosów.
FRANCUSKA GLINKA ZIELONA: póki co mogę powiedzieć, że przede wszystkim bardzo przyjemnie i bezproblemowo się używa. Buzia jest miła w dotyku i delikatnie ściągnięta. O bardziej długofalowym działaniu wypowiem się za jakiś czas.
KORUND MIKRODERMABRAZJA; oj ścierak konkretny i to bardzo. Taki mały ładny, lekko brokatowy proszek a tak daje czadu! Super wygładza buzie. Więcej powiedzieć nie mogę, bo użyłam tylko dwa razy, obecnie odstawiony czeka na ten moment, kiedy mój policzek już się pożegna z tymi syfkami naukowymi w końcu.
A jak się sprawują Wasze zsk'owe nabytki?
Używałyście któregoś z przeze mnie wymienionych? Co polecacie, a co odradzacie? :)
mam tę zieloną glinkę, lubię. :) z zsk posiadam również kilka olejków, hydrolaty, kwas HA. :) bardzo lubię naturalne produkty. :)
OdpowiedzUsuńNo to gratulacje :) Wreszcie będą nowe posty! ^^
OdpowiedzUsuńno to super gratulacje:)) apryszcze stresowe zejda;) z tej storny jeszcze nic nie kupowalam, ale coraz wiecej osob kusi kuuusii :)))
OdpowiedzUsuńNigdy nie używałam produktów z tej firmy, ale chętnie bym przetestowała :)
OdpowiedzUsuńczekamy na recenzję .;)
OdpowiedzUsuńHydrolat oczarowy, hydrolat oczarowy polecamy! :) I oleje na twarz (LOVE *.*), chociaż nie każdej cerze podobno olejowanie pasuje, u mnie sprawdziły się super, a zawsze można zużyć do włosów w razie czego. :)
OdpowiedzUsuńGratulacje, to czekam na recenzje i zapowiadane "sporo rzeczy do napisania". :D
gratuluję zdanej sesji :)
OdpowiedzUsuńTeż noszę się z zamiarem zamówienia czegoś na tej stronie, bo mają tam ciekawe rzeczy:)
OdpowiedzUsuńjeszcze nigdy nic nie zamawiałam sobie z tej stronki..ciekawi mnie korund jak Ci się sprawuje?
OdpowiedzUsuńdaj znać :)