Taki oto przecudnej urody zestawik udało mi się wygrać w rozdaniu u Subiektywnej :)
Ekomaniaczka ze mnie żadna, a z kosmetykami firmy GreenLand spotkałam się pierwszy raz w życiu, więc testowanie tych było dla mnie nielada gratką.
Zwłaszcza, że ten duet wizualnie mnie powala.
Uwielbiam biel na wszelkiego rodzaju opakowaniach, pudełeczkach i tak dalej, a szata graficzna tej serii jest absolutnie piękna!
W sumie sporo się dzieje, ale jest to niesamowicie estetyczne i nie mogłam się oprzeć, żeby nie zacząć się nimi maziać zaraz po tym, jak otrzymałam paczkę :D
Oba produkty są niemal w 100% stworzone z naturalnych składników. Moje bajery to połączenie lawendy francuskiej i rozmarynu, które to miało mnie nawilżać i relaksować :)
Co z tego wyszło?
ORIFLAME GREENLAND PURE AND WHITE FRENCH LAVENDER & ROSEMARY
OPAKOWANIE: plastikowe, jak już mówiłam bosko piękne, ale ma taką mega fajną pompeczkę, co tylko podnieca moją miłość <3 To jest to takie opakowanie, jakie czasem jest w podkładach- taka platforma w środku przesuwa nam kosmetyk do góry. Moim zdaniem jest to super rozwiązanie, bo niczego nie trzeba rozcinać, nic się nie marnuje.
Z ciekawości rozbroiłam opakowanie, kiedy lotion się skończył i co? Ani kropla nie została w środku. Super!
KOLOR: biały
ZAPACH: no nie powiem, jest moc. Czuć i tę lawendę i ten rozmaryn. Mi się zapach bardzo podobał, ale myślę, że to raczej woń dla koneserów :) Mojemu Chłopakowi średnio się podobał, o ile nie wcale na przykład. Jest specyficzny, lekko ziołowy, ale czy w jakiś sposób podbija to relaksację podczas smarowania- nie wiem, na mnie nie podziałało, ale ja to znerwicowana jestem, więc chyba musiałabym mieć podwójną dawkę :)
KONSYSTENCJA: bardzo leciutki! Myślę, że to za sprawą tej pompki, która go lekko napowietrzała, bo na skórze stawał się już bardziej kremowy, gęsty i aksamitny. Niemniej łatwo się rozprowadza i szybko wchłania. Nie pozostawia ani tłuszczu ani lepiszcza :)
EFEKTY: muszę przyznać, że lotion był bardzo przyjemny i w sumie trochę mi żal, ze nie miał większej pojemności :)
Fakt, niczego nie urywał, żaden cud, ale spełniał swoje zadanie w stopniu absolutnie mnie satysfakcjonującym.
Skóra była ładnie nawilżona, ten stan długo się utrzymywał.
Nie wylazło mi żadne uczulenie.
Cóż, po prostu miło mi się go używało, a on robił to, co do niego należało :)
BODY SCRUB (czyli mniej przyjemnie)
OPAKOWANIE: na oko w zasadzie nie widać różnicy, ale tutaj mamy do czynienia z innym mechanizmem. Nie mamy zatyczki, tylko takiego tego klikacza z jednej strony na zasadzie "tu naciskam w dół, to tam idzie do góry". No. I wtedy ukazuje się dziurka, którą specyfik się wydobywa. Dziurka ta od razu wydała mi się podejrzana...
KOLOR: Taki jakiś żółtawy....
ZAPACH: Paczaj wyżej.
KONSYSTENCJA i EFEKTY: połączyłam te dwa kryteria, bo w tego typu kosmetykach jedno zależy od drugiego...
Jak wspomniałam wyżej- dziurka wzbudziła moje podejrzenia.
Dlaczego? Bo jest malutka!
Jak dobry zcierak miałby się przecisnąć przez taką pypcię?
No nijak właśnie.
Przy pierwszym użyciu potwierdziły się moje obawy. Scrub był po prostu dość rzadką mazią z pływającymi gdzieniegdzie drobinkami.
W dodatku całość ześlizgiwała się ze skóry. No nie było sposobu, żeby uzyskać tym jakiekolwiek efekty.
Można się co najwyżej najnormalniej w świecie umyć, nie spodziewając się gładkiej skóry...
Też ładnie wygląda, choć pod prysznicem opakowanie jest narażone na niedogodności, tak samo ładnie pachnie, ale nie robi nic niestety :(
Tak, jak w tytule. Część bardzo przypadła mi do gustu, część niestety nie.
Jeśli lubicie ekologiczne kosmetyki i nie macie problematycznej skóry, to możecie się zainteresować balsamem. Scrub odradzam.
Kosmetyki znajdziecie w internecie. Ceny na poziomie 30- 40 zł.
Dla ciekawskich jeszcze składy (zabijcie mnie, ale nie zapisałam, który jest lotionu, a który scrubu :x )
OGÓLNA OCENA:
LOTION: 4/5
SCRUB: 0/5
Zwracacie uwagę na to, jak bardzo naturalny jest kosmetyk, albo- czy w ogóle jest naturalny?
Ekomaniaczka ze mnie żadna, a z kosmetykami firmy GreenLand spotkałam się pierwszy raz w życiu, więc testowanie tych było dla mnie nielada gratką.
Zwłaszcza, że ten duet wizualnie mnie powala.
Uwielbiam biel na wszelkiego rodzaju opakowaniach, pudełeczkach i tak dalej, a szata graficzna tej serii jest absolutnie piękna!
W sumie sporo się dzieje, ale jest to niesamowicie estetyczne i nie mogłam się oprzeć, żeby nie zacząć się nimi maziać zaraz po tym, jak otrzymałam paczkę :D
Oba produkty są niemal w 100% stworzone z naturalnych składników. Moje bajery to połączenie lawendy francuskiej i rozmarynu, które to miało mnie nawilżać i relaksować :)
Co z tego wyszło?
ORIFLAME GREENLAND PURE AND WHITE FRENCH LAVENDER & ROSEMARY
BODY LOTION
Z ciekawości rozbroiłam opakowanie, kiedy lotion się skończył i co? Ani kropla nie została w środku. Super!
KOLOR: biały
ZAPACH: no nie powiem, jest moc. Czuć i tę lawendę i ten rozmaryn. Mi się zapach bardzo podobał, ale myślę, że to raczej woń dla koneserów :) Mojemu Chłopakowi średnio się podobał, o ile nie wcale na przykład. Jest specyficzny, lekko ziołowy, ale czy w jakiś sposób podbija to relaksację podczas smarowania- nie wiem, na mnie nie podziałało, ale ja to znerwicowana jestem, więc chyba musiałabym mieć podwójną dawkę :)
KONSYSTENCJA: bardzo leciutki! Myślę, że to za sprawą tej pompki, która go lekko napowietrzała, bo na skórze stawał się już bardziej kremowy, gęsty i aksamitny. Niemniej łatwo się rozprowadza i szybko wchłania. Nie pozostawia ani tłuszczu ani lepiszcza :)
EFEKTY: muszę przyznać, że lotion był bardzo przyjemny i w sumie trochę mi żal, ze nie miał większej pojemności :)
Fakt, niczego nie urywał, żaden cud, ale spełniał swoje zadanie w stopniu absolutnie mnie satysfakcjonującym.
Skóra była ładnie nawilżona, ten stan długo się utrzymywał.
Nie wylazło mi żadne uczulenie.
Cóż, po prostu miło mi się go używało, a on robił to, co do niego należało :)
BODY SCRUB (czyli mniej przyjemnie)
OPAKOWANIE: na oko w zasadzie nie widać różnicy, ale tutaj mamy do czynienia z innym mechanizmem. Nie mamy zatyczki, tylko takiego tego klikacza z jednej strony na zasadzie "tu naciskam w dół, to tam idzie do góry". No. I wtedy ukazuje się dziurka, którą specyfik się wydobywa. Dziurka ta od razu wydała mi się podejrzana...
KOLOR: Taki jakiś żółtawy....
ZAPACH: Paczaj wyżej.
KONSYSTENCJA i EFEKTY: połączyłam te dwa kryteria, bo w tego typu kosmetykach jedno zależy od drugiego...
Jak wspomniałam wyżej- dziurka wzbudziła moje podejrzenia.
Dlaczego? Bo jest malutka!
Jak dobry zcierak miałby się przecisnąć przez taką pypcię?
No nijak właśnie.
Przy pierwszym użyciu potwierdziły się moje obawy. Scrub był po prostu dość rzadką mazią z pływającymi gdzieniegdzie drobinkami.
W dodatku całość ześlizgiwała się ze skóry. No nie było sposobu, żeby uzyskać tym jakiekolwiek efekty.
Można się co najwyżej najnormalniej w świecie umyć, nie spodziewając się gładkiej skóry...
Też ładnie wygląda, choć pod prysznicem opakowanie jest narażone na niedogodności, tak samo ładnie pachnie, ale nie robi nic niestety :(
Tak, jak w tytule. Część bardzo przypadła mi do gustu, część niestety nie.
Jeśli lubicie ekologiczne kosmetyki i nie macie problematycznej skóry, to możecie się zainteresować balsamem. Scrub odradzam.
Kosmetyki znajdziecie w internecie. Ceny na poziomie 30- 40 zł.
Dla ciekawskich jeszcze składy (zabijcie mnie, ale nie zapisałam, który jest lotionu, a który scrubu :x )
OGÓLNA OCENA:
LOTION: 4/5
SCRUB: 0/5
Zwracacie uwagę na to, jak bardzo naturalny jest kosmetyk, albo- czy w ogóle jest naturalny?
Cena dość wysoka jak na scrub, który nic nie robi i balsam, który nic nie urywa... Ale może dla zapachu warto :)
OdpowiedzUsuńzapach w sumie też kontrowersyjny :)
UsuńKocham takie zapachy :)
OdpowiedzUsuńcena wysoka :D
OdpowiedzUsuńale pewnie sa i tacy którym to podpasuje
zapraszam na nowy post;*
tyle pieniazkow za taki scrub? never :) nawet dla zapachu
OdpowiedzUsuń