Jakkolwiek brzmi tytuł, nie potrafię ująć tego w bardziej cywilizowany sposób. Ogólnie lubię, jak ktoś mi robi dobrze z jakąś częścią ciała. Masaż, peeling, nawet mycie włosów u fryzjera.
No, byłam u fryzjera raz, ale i tak wiem, że lubię.
No, byłam u fryzjera raz, ale i tak wiem, że lubię.
Ostatnio miałam okazję wypróbowac na własnej skórze połączenie peelingu, infuzji tlenowej, radiofrekwncji i maski świetlnej. Brzmi nieźle i tak też czułam, a w zasadzie czuję się do tej pory. Nie będę tu reklamować żadnego salonu, bo mój zabieg był czymś na zasadzie nieco prywatnego spotkania. Powiem tylko, że kosmetyki używane przez panią kosmetolog pochodziły spod szyldu włoskiej marki Isol, które to właśnie dedykowane są dla urządzenia Imodel Oxygen Energy, który to umożliwił techniczne wykonanie zabiegów. A było ich tyle właśnie ze względu na jego wszechstronność. No ale do rzeczy, nie będę Wam tu nic opowiadać o technologii.
Pierwszym etapem zwyczajowo jest mikrodermabrazja, ale ze wzgledu na porę roku i koszmarne upały, jakie wtedy panowały zdecydowanie było to do odpuszczenia, skończyło się na delikatnym peelingu z jojoba.
Później przyszedł czas na gwoździa programu, czyli infuzję tlenową. Infuzja polega na wtłaczaniu w głębsze warstwy skóry czynników aktywnych przy pomocy stężonego, czystego tlenu. "Tlen działa odżywczo i tonizująco, pobudza oddychanie komórek, dając skórze bardziej elastyczny, zwarty i świetlisty wygląd. Tlen ma też własciwości antybakteryjne i przeciwzapalne". Końcówka, którą wykonuje się zabieg, przypomina klasyczny airbrush. Infuzja zazwyczaj jest wykorzystywana przy zabiegach przeciwzmarszczkowych, odmładzających, ale że u mnie nie ma za bardzo jeszcze co odmładzać i ujędrniać zafundowano mi potężną dawkę nawilżenia, ot mała regenracja dla opalanej skóry. W zbiorniczku airbrusha wylądowała zawartość ampułki nawilżającej, zawierającej alantoinę, aoseinę i morskie algi i glony, które wytwarzają aktywny tlen. Pani Justyna porządnie spryskała chłodnym płynem całą moją twarz, szyję i dekolt. Potem pozostało to już tylko "wdmuchać" wgłąb skóry. Zabieg jest bardzo przyjemny. Czuć kojący mokry chłód.
Co za ulga, za drzwiami gabinetu było wtedy grubo ponad 30 stopni! Leżymy sobie z zamkniętymi oczami, relaks na 100% i dmuchanie. Trwa to dość długo, aż płyn zawarty w ampułce nie wchłonie się całkowicie w skórę.
Później przyszła kolej na radiofrekwencję, czyli zabieg regenerujacy działający w oparciu o fale radiowe - "zwiększa dostawę tlenu do tkanek, przyspiesza metabolizm komórkowy i eliminuje kataboliczne odpady, stymuluje produkcję kolagenu".Tak na dobrą sprawę pani Justyna miała mi go tylko przez chwilę zademonstronować, bo jest to zabieg dla zwiotczałej skóry, ale ostatecznie trwało to dłużej niż początkowo zamierzała ;)
Głowica do radiofrekwencji jest wyposażona w dwie elektrody, którymi masuje się twarz. Wytwarzane w tym czasie ciepło można regulować, zależnie od tego, co lubicie i co jest dla Was komfortowe. Kiedy robi sie za gorąco, wszystko się schładza ;)
Na koniec zafundowano mi maskę świetlną. To jest dopiero heca! :D Pani Justyna przyniosła specjalne urządzenie wyposażone w maskę z horroru. Ułożyłam wygodnie swoja głowę, a na mojej twarzy wylądowała żelowa maska ze złotem. Bajer tego urządzenia polega na doborze odpowiedniego koloru światła - a więc i odpowiedniej długości fal elekromagnetycznych. "Fale te mają regulować drganie komórek skórnych, a to już owocować ma ograniczeniem powstawania niedoskonałości". Każdemu kolorowi podprządkowane jest inne działanie - przeciwzmarszczkowe, na naczynka, przeciwtrądzikowe. Ja wybrałam to ostatnie. Teraz wystarczy już tylko zamknąć oczy, ustawić białą kosmiczną maskę nad twarzą i zapalić żółte diody :)
Strasznie żałuję, że z wrażenia zapomniałam poprosić o zrobienie zdjęć - aparat został w torebce. O ja glupia :D
Jakie są moje wrażenia po tej 1,5 godzinnej przyjemności na wygodnym fotelu?
Pierwsza myśl- na ekstra, kto by nie chciał poddać się takiej serii zabiegów. Ale zagladajac do Internetu ciężko mi było znaleźć jakąś opinię o infuzji tlenowej z naszego polskiego podwórka. To stosunkowo nowy zabieg, reklamowany jako ulubiony przez gwiazdy Hollywood. No wiadomo, reklama to podstawa.
Potem ostrzegałyście mnie na fb przez zgubnym działaniem tlenu, który zamiast działać przeciwzmarszczkowo, w ostatecznym rozrachunku miałby tylko przyspieszyć starzenie skóry. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo do tej pory słyszałam raczej pochlebne opinie na temat działania tlenu na cerę - głównie właśnie w kwestiach antybakteryjnych i przeciwzapalnych. Do zabiegu zostało jednak wtedy już niewiele czasu i postanowiłam zaryzykować. No cóż, mam nadzieję, że po jednym zabiegu nie posypię się nagle za 10 lat :D
Zabiegi były nieinwazyjne, bezbolesne, ba, wręcz przyjemne. Na mojej buzi nie było zbyt wiele do zrobienia, ale do tej pory czuję, że struktura skóry, mimo iż wcześniej była i tak dobra, fajnie się zagęściła, stała się jeszcze bardziej sprężysta i jędrna.
Wciąż utrzymuje się u mnie też piękne rozświetlenie i takie hmmm uprzątnięcie cery. Wszystkie zanieczyszczenia wydają się być wymiecione, pory delikatnie zwężone, a efekt czystości podbija jeszcze aktualny brak wyprysków na mym licu.
Summa summarum- jestem bardzo zadowlona, że się zdecydowałam! Nie wiem, jak seria takich zabiegów poradziłaby sobie z głębokimi zmarszczkami dojrzałej cery, ale u mnie jeden dał efekt przyjemnego nawilżenia i odświeżenia cery. Zdecydowanie fajna opcja przed jakimś dużym wydarzeniem, na którym chce się wyglądać naprawdę olśniewająco.
Co z tym zgubnym działaniem tlenu? Nie mam wiedzy w tym kierunku. Oczywiście powiedziałam o tym pani Justynie, która wykonywała zabiegi. Zaprzeczyła, aby miało to negatywne skutki na dłuższą metę. Była wręcz zdziwiona, że spotkałam się z taką opinią. Ile w tym wszystkim prawdy, a ile raklamy? Niezależnie od tego - ABSOLUTNIE NIE ŻAŁUJĘ.
Co za ulga, za drzwiami gabinetu było wtedy grubo ponad 30 stopni! Leżymy sobie z zamkniętymi oczami, relaks na 100% i dmuchanie. Trwa to dość długo, aż płyn zawarty w ampułce nie wchłonie się całkowicie w skórę.
Później przyszła kolej na radiofrekwencję, czyli zabieg regenerujacy działający w oparciu o fale radiowe - "zwiększa dostawę tlenu do tkanek, przyspiesza metabolizm komórkowy i eliminuje kataboliczne odpady, stymuluje produkcję kolagenu".Tak na dobrą sprawę pani Justyna miała mi go tylko przez chwilę zademonstronować, bo jest to zabieg dla zwiotczałej skóry, ale ostatecznie trwało to dłużej niż początkowo zamierzała ;)
Głowica do radiofrekwencji jest wyposażona w dwie elektrody, którymi masuje się twarz. Wytwarzane w tym czasie ciepło można regulować, zależnie od tego, co lubicie i co jest dla Was komfortowe. Kiedy robi sie za gorąco, wszystko się schładza ;)
Na koniec zafundowano mi maskę świetlną. To jest dopiero heca! :D Pani Justyna przyniosła specjalne urządzenie wyposażone w maskę z horroru. Ułożyłam wygodnie swoja głowę, a na mojej twarzy wylądowała żelowa maska ze złotem. Bajer tego urządzenia polega na doborze odpowiedniego koloru światła - a więc i odpowiedniej długości fal elekromagnetycznych. "Fale te mają regulować drganie komórek skórnych, a to już owocować ma ograniczeniem powstawania niedoskonałości". Każdemu kolorowi podprządkowane jest inne działanie - przeciwzmarszczkowe, na naczynka, przeciwtrądzikowe. Ja wybrałam to ostatnie. Teraz wystarczy już tylko zamknąć oczy, ustawić białą kosmiczną maskę nad twarzą i zapalić żółte diody :)
Strasznie żałuję, że z wrażenia zapomniałam poprosić o zrobienie zdjęć - aparat został w torebce. O ja glupia :D
Jakie są moje wrażenia po tej 1,5 godzinnej przyjemności na wygodnym fotelu?
Pierwsza myśl- na ekstra, kto by nie chciał poddać się takiej serii zabiegów. Ale zagladajac do Internetu ciężko mi było znaleźć jakąś opinię o infuzji tlenowej z naszego polskiego podwórka. To stosunkowo nowy zabieg, reklamowany jako ulubiony przez gwiazdy Hollywood. No wiadomo, reklama to podstawa.
Potem ostrzegałyście mnie na fb przez zgubnym działaniem tlenu, który zamiast działać przeciwzmarszczkowo, w ostatecznym rozrachunku miałby tylko przyspieszyć starzenie skóry. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo do tej pory słyszałam raczej pochlebne opinie na temat działania tlenu na cerę - głównie właśnie w kwestiach antybakteryjnych i przeciwzapalnych. Do zabiegu zostało jednak wtedy już niewiele czasu i postanowiłam zaryzykować. No cóż, mam nadzieję, że po jednym zabiegu nie posypię się nagle za 10 lat :D
Zabiegi były nieinwazyjne, bezbolesne, ba, wręcz przyjemne. Na mojej buzi nie było zbyt wiele do zrobienia, ale do tej pory czuję, że struktura skóry, mimo iż wcześniej była i tak dobra, fajnie się zagęściła, stała się jeszcze bardziej sprężysta i jędrna.
Wciąż utrzymuje się u mnie też piękne rozświetlenie i takie hmmm uprzątnięcie cery. Wszystkie zanieczyszczenia wydają się być wymiecione, pory delikatnie zwężone, a efekt czystości podbija jeszcze aktualny brak wyprysków na mym licu.
Summa summarum- jestem bardzo zadowlona, że się zdecydowałam! Nie wiem, jak seria takich zabiegów poradziłaby sobie z głębokimi zmarszczkami dojrzałej cery, ale u mnie jeden dał efekt przyjemnego nawilżenia i odświeżenia cery. Zdecydowanie fajna opcja przed jakimś dużym wydarzeniem, na którym chce się wyglądać naprawdę olśniewająco.
Co z tym zgubnym działaniem tlenu? Nie mam wiedzy w tym kierunku. Oczywiście powiedziałam o tym pani Justynie, która wykonywała zabiegi. Zaprzeczyła, aby miało to negatywne skutki na dłuższą metę. Była wręcz zdziwiona, że spotkałam się z taką opinią. Ile w tym wszystkim prawdy, a ile raklamy? Niezależnie od tego - ABSOLUTNIE NIE ŻAŁUJĘ.
Podziękowania dla firmy Cosnet.
życzę Ci żebyś się nie posypała ;)
OdpowiedzUsuńahh marzą mi się takie zabiegi, ale wykonanie ich przynajmniej raz w miesiącu jest dla mnie niemozliwe.
OdpowiedzUsuńJa też nie słyszałam o złym działaniu tlenu, z resztą w takiej ilości nie jest chyba dla skóry szkodliwy.
ach pomarzyć można tylko o takich zabiegach ;)
OdpowiedzUsuńZostałaś w 100% dopieszczona :)
OdpowiedzUsuńzazdroszczę, też bym się chętnie poddała takim zabiegom :)
OdpowiedzUsuńzapraszam też do mnie na rozdanie :)
Chętnie poddałabym się temu zabiegowi o właściwościach przeciwtrądzikowych. A nuż moje zanieczyszczenia zostałyby uprzątnięte:)
OdpowiedzUsuńpozazdroscic :) mam nadzieje ze sie nie sypniesz!
OdpowiedzUsuńE no chyba raczej się nie posypiesz:)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tak solidnego dopieszczenie:)
zazdroszczę nawet jakbym się miała posypać:P
OdpowiedzUsuń