tag: atqa pyta o kosmetyczne NAJ

  • 0
W ten dość wczesny niedzielny poranek chciałabym się z Wami podzielić moją odpowiedzią na tagowy pomysł ATQI.
Chciałabym również, jak przykazała pomysłodawczyni zachęcić do udziału, te z Was, które jeszcze nie brały w nim udziału, bo pomysł jest naprawdę fajny!

TAG: Atqa pyta o kosmetycznej naj


Najliczniej reprezentowane w mojej skromnej kolekcji są czerwone lakiery do paznokci. Nie jestem totalną fanatyczką pod względem lakierów, ale wiadomo chyba, że tego zawsze uzbiera się najwięcej. Rozmaite firmy, wielkości i oczywiście odcienie. Jestem absolutnie wierna klasyce, czerwień i jej pochodne w moich oczach wyglądają najlepiej na dłoniach. Od czasu do czasu zdarza mi się sięgnąć w mniej standardowy kolor, ale czerwieni nigdy za wiele :)

Najczęściej odkupywany przeze mnie kosmetyk... olejek rycynowy. Jestem mu wierna od bardzo dawna i stopniowo zwiększam tez pole jego działania. Najpierw były rzęsy i brwi, później włosy, a obecnie stosuję go również na twarz. Nie w mieszance do OCM, po prostu smaruję nim niedoskonałe partie mojej twarzy. Efekty są rewelacyjne i bardzo bym chciała podziękować Ani za to, że mi taką radę dała.
Drugim kosmetykiem, bez którego nie potrafię żyć jest jedwab do włosów z Joanny. Moje włosy są bardzo humorzaste, a ten niebiański płyn sprawia, że wyglądają dobrze i są pod ciągłym ostrzałem komplementów :) 

Najwygodniejsze opakowanie. Opakowania z pompką w każdej możliwej postaci. Ciężko jest wybrać jeden, ale ze względu na miejsce stosowania wskażę płyn do higieny intymnej z Ziai. Pod prysznicem nikomu nie chce się bawić i trudzić w otwieranie mocno zatrzaśniętych opakowań. Zwłaszcza mając namydlone czy zwyczajnie mokre ręce. Ten płyn jest jedyną butelką z pompką, jaką mam na półeczkach pod prysznicem i jest przez to bardzo praktyczny. Stoi sobie, spokojnie można nacisnąć i problemie- kosmetyk ląduje na dłoni. 

Najdroższe kosmetyki w moim zbiorze to oczywiście perfumy, choć w zasadzie nigdy nie kupowałam ich sama, więc chyba trochę się nie liczy :D Mój portfel pustoszeje najszybciej, kiedy kupuję nieco droższy tusz do rzęs. Nie, nie kupuję tych najwyższopółkowych, ogólnie w kwestii zakupów kosmetycznych nie wychodzę poza ramy rossmanna, natury czy superpharmu. Nie lubię mieć mało kupionych rzeczy za dużo wydanych pieniędzy, zwłaszcza, że mam świadomość, że spokojnie można znaleźć świetne kosmetyki za naprawdę niewielkie pieniądze i tego się trzymam. Także najdroższe rzeczy, jakie kupiłam to tusze L'Oreal czy Max Factor, a w kwestii pielęgnacji była to maska antycellulitowa Tołpy (nad której ceną ubolewam, bo jedno opakowanie starcza na dosłownie trzy użycia, a efekty były genialne).

Najtańsze kosmetyki to oczywiście lakiery i chyba nikogo to nie dziwi.

Najrzadziej używany to eyeliner- rzadko rzadko, dla wielu z Was to podstawa makijażu, dla mnie urozmaicenie raz na jakiś czas; konturówka do ust- mam, ale nie używam, jakoś po prostu nie widzę potrzeby. Chyba też dlatego, że nie podoba mi się efekt, zwłaszcza, że używam matowych szminek z manhattanu, a przy dokładnym obrysowaniu ust i pokryciu warg taką szminką, na twarzy robi mi się taka kolorowa plama i jakoś nie wzbudza to we mnie pozytywnych wrażeń estetycznych.

Najdziwniejszy kosmetyk, jaki dotąd miałam, to wspomniana wyżej maska antycellulitowa Tołpy. Maź, w prawie czarnym kolorze, o dość specyficznym zapachu, dodatkowo brudząca wszystko dookoła. Nie zmienia to jednak faktu, że w okresie, kiedy ją te parę razy zastosowałam, moja skóra na udach i pośladkach była w absolutnie najlepszym stanie. Wiadomo, ze cellulit został, nie ma cudów, ale skóra była tak jędrna, że czasem wydawała się nieprzyjemna w dotyku. Ale zastosowanie zaraz potem dobrego nawilżacza sprawiało, że stawała się miękka i bardzo gładziutka, a o cellulicie zapominałam.

Najbardziej uczulająca okazała się dla mnie woda utleniona w żelu. W którymś z wakacyjnych  numerów InStyla przeczytałam, że smarowanie nią twarzy pomaga pozbyć się wyprysków. No to smarowałam, a moja cera pokryła się krostkami, i to również w miejscach, gdzie nie miałam problemów i na które jej nie stosowałam.

Najgorzej pachnący był dla mnie któryś z kremów Siquens (chyba tak się to pisze), którego próbki dostałam i używałam przez jakiś czas. No po prostu śmierdział. Nie jestem ani wybredna, ani jakoś wrażliwa na zapachy i ta kwestia mi zazwyczaj nie przeszkadza, ale to było straszne! Nie wiem, może trafiłam na jakieś ferelne próbki, ale jeśli ten krem ogólnie tak pachnie to współczuję użytkowniczkom.

Natomiast najładniej... pomarańczowa i czekoladowa seria kosmetyków z Ziai, uwielbiam! Do tego jeszcze moje ostatnie odkrycie, czyli serum na końcówki z Joanny, boski, przepyszny. No i Hugo Boss Selection mojego Chłopaka.

Najbrzydsze opakowanie kosmetyku trudno mi wybrać. Przede wszystkim nie lubię tandety. A to niestety często jest spotykane, nierzadko w przypadku świetnych kosmetyków, którym w zasadzie takie opakowanie szkodzi, bo odstrasza od zakupu. 
Najładniejsze: lubię opakowania tuszów do rzęs i szminek. Tutaj wygrywa opakowanie L'Oreal Million Lashes (tak się nazywał ten tusz? ;)) w złotej wersji i tusz, którego używam obecnie, czyli BOOM! Astora. Z bardziej kolorowych podobały mi się tusze Virtual. Jeśli chodzi o szminki to lubię lakierowaną czerń Manhattan Intense Red i srebrną pomadkę z The Body Shop.

Najmniej lubiana czynność to oczywiście golenie nóg. Robię to tylko, kiedy już naprawdę bardzo muszę, albo palę się ze wstydu przed Chłopakiem ;p
Najbardziej lubiana to szeroko rozumiana pielęgnacja ciała. Kocham to! Peelingi, maseczki, wcieranie balsamów, oliwek, to uczucie gładkości, miękkości, zadbania. Lubię zrobić sobie takie domowe spa i nie robić nic poza "dbaniem o siebie" ;)

Najlepszy makijażowy gadżet to zwyczajna zalotka. Pięknie podkreśla moje rzęsy. Niestety, jest to nieco inwazyjny sposób i ostatnio robię rzęsom przerwę.

W makijażu największą uwagę poświęcam rzęsom, o czym nie raz już Wam marudziłam. A że muszą być idealnie rozdzielone, a że bez grudek, a że długie, a ze nie "korzonkowe". No i to wszystko prawda, spędzam przez lustrem ogromną ilość czasu przygotowując rzęsy do wyjścia i ten rytuał to zdecydowanie Największy pożeracz czasu. Mimo, że rzęsy naturalne mam super, to poświęcam im ze trzy razy więcej czasu niż cerze, która jest bardzo problematyczna i to w zasadzie ona powinna mnie najbardziej zajmować.

Największy problem to podkłady. Atqa pisała tu o swej bladolicości. Moim problemem z kolei jest to, że należę do tej grupy, która mimo ciemniejszego odcienia skóry na całym ciele, błyskawicznie blednie na twarzy. Normalnie można powiedzieć, że mam ciemną karnację, ale cerę iście bladą. Ciężko mi dobrać odpowiedni kolor podkładu tak, żeby dobrze wyglądał na skórze twarzy i jednocześnie nie odznaczał się od szyi i dekoltu. Zwłaszcza, że większość kosmetyków ma nieco różową pigmentację, a moja skóra brązowo- żółtą. Nie trafiłam jeszcze na podkład, który byłby absolutnie idealny. Dodatkowo jestem posiadaczką cery mieszanej, z dużą dawką niedoskonałości, więc chciałabym, żeby podkład również matował i miał niezłe krycie. Poszukiwania w toku, mimo, że obecny podkład Catrice jest całkiem ok. Mam dziwne przeczucie, że niestety nie potrwa to długo.

Moim największym kosmetycznym utrapieniem są, czyli zaczynamy wyliczankę: wypryski, wągry i cellulit. Walczę z tym wszystkim odkąd pamiętam. Obecnie cera się poprawia (pamiętacie mój apel ostatnio?), wypryski znikają, ale za to zwiększa się ilość wągrów. Cellulit jest masowany przez mojego Chłopaka, w najbliższym czasie wracam też do typowych kosmetyków antycellulitowych (do tej pory działałam jedynie oliwką antycellulitową), kupuję masażer i bańki chińskie. Mam nadzieję, że da to widoczne efekty i w przyszłe wakacje wskoczę w strój kąpielowy ;)

Tym pozytywnym akcentem kończę i jeszcze raz zapraszam Was do udziału :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze reklamowe, obraźliwe, nie zawierające konstruktywnej krytyki
będą usuwane.

Dzięki za komentarz!

Obserwują