Najlepsza kąpiel na świecie

  • Sie
    31
  • 54
Co tu dużo gadać, kula do kąpieli, o której chcę Wam dzisiaj trochę napisać, jest zdecydowanie jedną z najlepszych rzeczy, jaka mnie ostatnio spotkała.
Siedzę sama w domu, od miesiąca jestem pozbawiona Faceta, co gorsza jeszcze raz tyle czasu to potrwa, za nieco półtora tygodnia egzamin, do którego mi się nie chce uczyć, rozwalone kolana...
Postanowiłam więc wyciągnąć z czeluści komody kulę do kąpieli i wleźć do wanny, czego nie robiłam od bardzo dawna.

Padło na kulę Tso Moriri o nazwie "Seven Days of Beauty" z olejkiem kokosowym. I był to zdecydowanie najlepszy wybór!
Takiej kąpieli cudownej jeszcze w swoim życiu nie zażyłam.

Kula baardzo intensywnie się wymusowała, lekko zabarwiając wodę. Niesamowita jest w niej zawartość olejku. Skóra po kąpieli była tak mocno nawilżona, jak jeszcze nigdy wcześniej. Żaden balsam, żaden inny olejek nie zrobił tego, tak jak ona.
W oka mgnieniu wszystko się wygładziło i zmiękczyło. Utonęłam całkowicie w zapachu, którego tak naprawdę nie potrafię zidentyfikować.

Ale teraz najlepsze. Co tam na górze robi ta goła Brazylijka rodem z karnawału w Rio?
Kula jest łaciata- biała i taka "kawa z mlekiem". Te ciemne plamy zawierają w sobie złoty pył.


W kuli to wygląda niepozornie- to trochę świecidełek. Ale po rozpuszczeniu na powierzchni wody, zamknięta w olejku unosi się złota warstwa.

Pyłek jest absolutnie wszędzie!
Osiada na skórze i trochę się w nią wtapia- nie spłuczecie go z siebie, ani nie zetrzecie. Skóra jest cała w złotej poświacie.
Dlatego skojarzyło mi się z obsypanymi złotem panienkami :D

Oczywiście nie jest to taki efekt, bez przesady, ale po całej tej przyjemnej kąpieli, złoto na skórze podbija efekt ogromnego relaksu i poczucia piękna.
Myślę, że to genialne rozwiązanie przed jakąś letnią imprezą (tak wiem, już koniec lata;p)
- depilacja, piling i na koniec taka kąpiel. Nie trzeba potem już się balsamować, a ciało pięknie połyskuje.
Zwłaszcza, że to złotko całkiem mocno trzyma się na skórze.
Ze mnie zeszło dopiero w nocy, kiedy się gołym ciałem wytarzałam w pościeli. Za to teraz wszystko pięknie pachnie.

Z tego co wiem, poza kulą "Seven days of beauty" złoto ma w sobie również kula "Golden Ball", sądząc po nazwie jest go wiele więcej, a też jest z olejkiem kokosowym.


Także jeśli będziecie miały okazję sięgnąć po te kule i poza kolorem i zapachem macie ochotę na efekty specjalnie, to bardzo Wam polecam to połączenie. :)


FIT- Dobre i złe węglowodany

  • Sie
    30
  • 6
W ciągu ostatnich  10 lat opinie na temat węglowodanów często się zmieniały, nierzadko w drastyczny sposób.
Dlaczego mają dla nas takie znaczenie?
To one dostarczają nam energii, a to w jakiej formie je spożywamy ma ogromny wpływ na prace naszego organizmu. Niektóre diety promują węglowodany jako rzecz bezsprzecznie dobrą, inne każą je całkowicie eliminować.
Węglowodany są więc dobre, czy złe? Odpowiedź brzmi: i dobre i złe!




WĘGLOWODANY ZŁOŻONE= DOBRE WĘGLOWODANY                                                                


Dobrymi węglowodanami nazywane są  węglowodany złożone. Ich struktura chemiczna oraz błonnik wymagają od naszego organizmu cięższej pracy podczas trawienia, a  energia jest uwalniana w dłuższym czasie. W przeważającej ilości przypadków dobre węglowodany znajdziemy  w ich "naturalnym" stanie lub bardzo blisko niego (naturalnie- warzywa, owoce, "blisko"= pełnoziarniste pieczywo, płatki  i makarony).






WĘGLOWODANY PROSTE= ZŁE WĘGLOWODANY                                                                         

Węglowodany proste są mniejszymi cząsteczkami cukru i są szybko "zjadane" przez  nasz organizm. Energia jest przechowywana w postaci glikogenu w komórkach i nie użyta natychmiast przeradza się w tłuszcz 
:(
Złe węglowodany znajdują się zwykle w produktach przetworzonych. Podczas tego procesu  zostały pozbawione swoich naturalnych składników odżywczych i błonnika, aby były bardziej przyjazne dla konsumentów.


Ponieważ panuje teraz okres odchudzania i treningów pamiętajcie, że więcej tłuszczu spalicie jeśli będziecie ograniczać węglowodany.
Sprawa jest prosta- im mniej ich zjemy, tym szybciej nasz organizm zajmie się spalaniem tłuszczu.
Do tego jemy za to więcej białka, dzięki któremu budują się nasze mięśnie.
A im więcej mięśni tym- znowu- szybciej spalamy tłuszcz.


Optymalne jest zjedzenie zdrowego, energetycznego śniadania na bazie dobrych węglowodanów (np. owsianka). Im później, tym mniej węglowodanów. Dzięki temu nie będą miały się kiedy "odłożyć" i dodać nam zbędnych centymetrów :)

Usta? Naturalnie! Pat&Rub i Tso Moriri

  • Sie
    29
  • 27
Bardzo lubię mieć mocno pomalowane usta. Szminka, najlepiej czerwona, to dla mnie absolutna podstawa. Nadaje piękny kolor, dodaje kobiecości, ale też wymaga idealnie zadbanych warg,
Nie ma nic gorszego niż suche skórki i pęknięcia.
Także niestety- nie można sobie odpuścić, zwłaszcza że i niektóre z pomadek same  w sobie mają tendencję do przesuszania.

Porządne ścieranie martwego naskórka, wygładzanie i mocne nawilżanie to działania obowiązkowe.
Dla mnie nie ma wieczora bez przetarcia ust choćby szczoteczką do zębów i nałożenie pokaźnej warstwy ochronnej pomadki.

Ostatnimi czasy moja kosmetyczka wzbogaciła się o bardziej naturalne kosmetyki "ustowe", czyli piling do ust Pat&Rub oraz naturalną pomadkę Tso Moriri.

Przyznam szczerze, że do tej pory uważałam piling do ust, za rzecz kompletnie zbędną. Cukier przecież mam w domu, a i tak zawsze po myciu zębów szorowałam szczoteczką również wargi. To mi wystarczało- była gładkość, miękkość i jędrność. Zwłaszcza, że nie tylko ja ją odczuwałam, M. często mi kadzi, że mam takie mięciutkie usta ;)
Piling dostałam w paczuszce podczas wrocławskiego spotkania blogerek. Nie dałam mu długo na siebie czekać, ciekawość zwyciężyła :)


Producent:


Piling do Ust Różany PAT&RUB LIPS to kosmetyk naturalny, który delikatnie złuszcza skórę ust, a następnie nawilża ją i wygładza.
100% natury tak ważne na ustach!
Piling jest kompozycją zdrowego cukru z brzozy oraz olejów i maseł roślinnych. 
Zawiera ksylitol – cukier z brzozy o działaniu przeciwpróchniczym.
Kolor nadaje nawrot lekarski, który ma działanie kojące. Aromat pilingu pochodzi od olejku z róży damasceńskiej.
Kosmetyk błyskawicznie wygładza i odżywia usta. A ile przy tym przyjemności! Naturalne aromaty uwodzą, ksylitol osładza dzień.

  • ksylitol*
  • olej migdałowy*
  • masło mango*
  • wyciąg z nawrotu lekarskiego*
  • olejek z róży damasceńskiej*
*surowce naturalne i z eko certyfikatem

Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Mangifera Indica (Mango) Seed Oil, Lithospermum Officinale Root Extract,Octyldodecyl Myristate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Rosa Damascena Flower Oil, Linalool, Geraniol,Citronellol, Citral, Eugenol, Farnesol, Xylitol

Piling znajduje się w małym, estetycznym, plastikowym słoiczku. Po odkręceniu ukazuje nam się różowa, cukrowa masa. W pierwszym odczuciu pomyślałam sobie, że wygląda trochę jak takie galaretki w cukrze ;) 
Przed użyciem (czy też włożeniem w słoik palucha;p) wydaje się, że piling jest zbity, bardziej żelowy, jednak w rzeczywistości jest dość sypki.
Początkowo próbowałam nakładać go palcem, ale zdecydowanie bardziej polecam po prostu dotknąć szczoteczką do zębów, mniej się wtedy osypuje na wszystkie strony i lepiej pilinguje usta.  Po chwili cukier się rozpuszcza, a efekty?
Po pierwszym użyciu byłam w szoku! TAK miękkich i gładkich ust nie miałam nigdy wcześniej, choćbym nie wiem, ile czasu spędziła na szorowaniu.
Łatwo się domyślić, iż jest to zasługa olejków, które przy okazji niesamowicie nawilżają usta. Wargi pokryte są takim lekko tłustym filmem. Fantastyczna sprawa! Do tego zapach wody różanej, mniam :)

Jest wydajny, ale będę bardzo rozpaczać, kiedy się skończy, bo niestety do najtańszych nie należy- 25 ml/ok.50zł :(

Równie różowa i równie pyszna pomadka Tso Moriri to dla mnie świetne uzupełnienie pilingu. Mimo że sam w sobie pozostawia pielęgnacyjną warstwę, na noc nie zaszkodzi dołożyć jeszcze czegoś :)
Jest to kosmetyk do maziania palcem, więc jak ktoś nie lubi się babrać, to niestety nie dla niego.
Różowe masełko zamknięte w malutkiej puszeczce. Pod wpływem ciepła rozpuszcza się i taką specyfik przekładamy na usta. Jak widzicie na zdjęciach po bokach puszcza taki soczek. Konsystencja jednak jest fajna (na pewno nie zrobią się z niej takie gluty, jakie zrobiły mi się z Figs&Rouge...)
Nie jest to typowo natłuszczająca pomadka, jak na przykład rzeczona Figs&Rouge, film, który pozostawia na ustach jest łagodniejszy, jakiś taki mniej nachalny. Bardzo szybko zaczyna się wchłaniać.
Pachnie i smakuje nieziemsko pysznie, ale niestety nie jestem do końca pewna, czy poradziłaby sobie z mocno przesuszonymi ustami. Nie jest to kosmetyk do ratowania, a jedynie podtrzymania efektu. Zapewnia optymalną ochronę zadbanym ustom. Dba o to, by zdrowe usta były wciąż jędrne i nawilżone, ale z Sahary puszczy amazońskiej nie zrobi moim zdaniem...
Nie mniej jest bardzo przyjemna w użyciu, smakowita, no i naturalna.

Producent:
Multiodżywcza naturalna pomadka do usta w swoim składzie zawiera naturalne olej kokosowy i olej migdałowy. Dodatkowo wzbogacona jest woskiem candelilla oraz witaminą E. Zawarty w pomadce filtr UV chroni usta przed szkodliwym promieniowaniem i alergiczną reakcją ust na słońce (opryszczka).
Olej kokosowy doskonale nawilża i pielęgnuje skórę, zmiękczające i wygładzające działanie olejku migdałowego zapewniają właściwą pielęgnację ust, które stają się odpowiednio nawilżone i jędrne. Wosk candelilla dodatkowo nawilża i wygładza usta, nadając im delikatny połysk. Witamina E chroni struktury komórki przed uszkadzającym działaniem wolnych rodników i aktywnymi nadtlenkami lipidowymi. 
14ml/ ok. 15zł (banka.mydlana.pl)
Nie pamiętam wprawdzie, kiedy ostatnio miałam jakiś problem z ustami, ale chętnie poznam Wasze sposoby na to, jak utrzymać je w pięknym stanie :)

Włosowa plecionka z koczkiem.

  • Sie
    28
  • 24
Czyli zabawy z włosami ciąg dalszy.
Chciałam zapleść dwa warkocze, ale przy końcu coś mi nie wyszło i ostatecznie postanowiłam zrobić koczek (bo włosów już zbyt dużo nie zostało, żeby nazywać to kokiem;)

Fryzura jest bardzo prosta. 
Dzielimy włosy na dwie części i pleciemy dwa dobierane z jednej strony (z dołu) warkocze.
Dzięki temu wychodzi nam taki warkoczykowy łańcuszek, który "oplata" głowę.
Pleciemy aż do karku po czym związujemy resztę włosów w kucyk i zwijamy koczek. Przymocowujemy spinkami, wsuwkami, czym tam mamy i gotowe.
Wykonanie naprawdę nie zabiera zbyt dużo czasu.


Wszystko bardzo ładnie się trzyma, więc jest to bardzo wygodne. Nic nie leci na twarz.
Efekt bardzo mi się spodobał i na pewno będę się tak często czesać :)

Opalaj się bezpiecznie z Dax Sun

Jakiś czas temu dostałam propozycję od przedstawicieli  Dax Sun, aby przyłączyć się do akcji "Opalaj się bezpiecznie", której marka jest patronem. (klik- informacje o akcji)

Po chwili zastanowienia postanowiłam przyjąć propozycję.
Dlaczego?
Cóż, pomyślałam, że to będzie fajna motywacja do tego, żeby uch, wstyd się przyznać, zacząć w końcu regularnie używać kosmetyków przeciwsłonecznych.


Czemu do tej pory miałam z tym problem? Mam ciemniejszą  karnację, bardzo szybko się opalam, nie doświadczam poparzeń, zaczerwienień.

Wiecie jak to jest- jak coś Ci nie dolega, nie masz z czymś problemu, to automatycznie jakoś się pewne sprawy zaczyna bagatelizować.
Gdyby wychodzenie na słońce kończyło się burakiem, a nie ładnym, złocistym brązem, pewnie bym uważała na te sprawy, a tak włącza się leń.

Odpowiedziałam na kilka pytań dotyczących mojej skóry i jej reakcji na promienie słoneczne, po czym dostałam przesyłkę z dobranymi pod kątem mojej wrażliwości na słońce dwoma kosmetykami.

Lubię być ładnie opalona, nie ukrywam tego.
Jakoś blada skóra w miesiącach letnich mi nie pasuje. Muśnięcie złocistym brązem i lekkim rumieńcem od słońca dodaje człowiekowi takie zdrowia na licu i atrakcyjności ciału. No i mniej widać cellulit na takim opalonym udzie :D
Oczywiście nie chcę żeby wyszło, że wszyscy muszą być ładnie brązowi latem, absolutnie, nie chcę nikomu nic wciskać. Nie każdy lubi i nie każdy może, nie każdemu się podoba, mam tego świadomość ;)

Do przetestowania dostałam dwa balsamy do opalania z arsenału średnio chroniącego- 15SPF i 20SPF.

Balsamu do opalania 15 SPF z masłem kakaowym używałam wtedy, kiedy wychodziłam na słońce w celu "odświeżenia" opalenizny ;)
Dzięki dodatkowi masła kakaowego kosmetyk ma cudowny zapach :)
Konsystencję ma klasyczną dla tego typu produktów, ale jest dość lekki i szybko się wchłania, pozostawiając na skórze solidny film.
Jeśli chodzi o jakieś wizualne efekty ochrony- ciężko mi się wypowiadać, bo, tak jak wspomniałam wyżej, nie mam z tym problemu.
Ale zauważyłam, że jeszcze przyspieszył już i tak szybkie nabieranie koloru ;)
Także jeśli nie macie większych problemów ze skórą, a chcecie szybko zyskać ładny kolor, ten balsam może Wam pomóc.
Ach, napisałam, że szybko się opalam. Owszem, ale chyba tak jak większość z Was, mam problemy z nogami. One się nie chcą opalać :D Zajmuje im to 2-3 razy więcej czasu, niż pozostałym częściom ciała. Tutaj ten balsam okazał się być właśnie wybawieniem.

Drugi krem jest nieco mocniejszy- 20 SPF- i mogą go stosować osoby o wrażliwej, alergicznej skórze.
Nie pachnie już tak pięknie i jest nieco bardziej treściwy.
Tego kremu używam na ręce, dekolt i szyję, kiedy wychodzę z domu w innym celu, niż łapanie słońca na ciało i nie chcę się "brzydko" opalić. "Brzydko" oznacza dla mnie białe ślady na ramionach na przykład, które pokazują, gdzie akurat kończyła się bluzka, kiedy grzało mnie słońce.
Może to głupie, ale nienawidzę żadnych śladów :D
O dziwo te 20 SPF wystarcza, żeby tego uniknąć przemykając gdzieś pomiędzy budynkami na mieście.

Bardzo podoba mi się opakowanie balsamów- nie mają żadnych zakrętek, ani zatyczek na kliknięcie- wystarczy przekręcić tę część, na której można je postawić i gotowe.

Mam nadzieję, że jesteście bardziej konsekwentne w ochronie przeciwsłonecznej niż ja :)

Sephora Trend Report- kto ze mną? Wrocławiu?

  • Sie
    27
  • 12
Jak w tytule Babeczki- za dwa tygodnie w warszawskiej Arkadii odbędzie się kolejna impreza z cyklu Sephora Trend Report, na której wizażyści i eksperci zdradzą trendy na nadchodzący jesienno- zimowy sezon i zaprezentują kosmetyczne nowości, jeszcze przed wejściem do sprzedaży.
Tym razem gośćmi specjalnymi będą Erik Soto, główny makijażysta Sephora USA PRO Team, kreator makijaży podczas NY Fashion Week oraz Christian Ribot, makijażysta marki Givenchy. Poza tym pokazy, konsultacje i testowanie nowości.


Ponieważ droga pociągiem z Wrocławia do Warszawy zapowiada się nużąco, chciałabym zrobić wywiad, czy może któraś z Was też się wybiera? 
To pytanie kieruję właśnie zwłaszcza do wrocławianek, co byśmy mogły sobie potowarzyszyć w podróży ;)

W zaproszeniu stoi jak byk, iż jest to specjalne spotkanie dla blogerek i dziennikarzy, a na fb do tej pory na moje apele odpowiedziała tylko jedna osoba!
Nie uwierzę, że poza mną i Agatą (BeautyIcon), którą w sumie nie wiem, czy nie powinnam zakwalifikować do dziennikarzy, nikt nie dostał zaproszenia...

Także Dziewczyny, dajcie znać, czy też dostałyście tego magicznego maila, bo będę się cholernie denerwować jadąc tam sama... Przepraszam, że tak z tym publicznie, ale na takiej imprezie w takim charakterze jeszcze nie byłam i stresa mam lekkiego ;)

Myślę, że jest na tyle wcześnie, że w razie czego można by to jakoś logistycznie ładnie rozegrać.
Otoczka bardzo celebrycka, ale myślę, że to kolejna okazja, żeby się lepiej poznać :)

O pierwszej czerwonej szmince

  • Sie
    26
  • 56
Dawno, dawno, czyli około 3 lata temu, nie wiedziałam, co to czerwona szminka na ustach.
Nie wiem, jak ja mogłam tak żyć, z czerwoną szminką  życie jest zupełnie innej jakości ;)

Przed czerwienią broniłam się rękami i nogami, w końcu kolor bardzo odważny, naładowany emocjami. Nie każdemu się podoba, nie każdy lubi, nie każdemu pasuje. 
Mi akurat się podobała bardzo i kusiła nie mniej mocno, ale ciągle mi coś nie pasowało- a to cera za brzydka, a to zęby za żółte...

W pewnym momencie do akcji wkroczył mój Luby, z pytaniem o nieobecność u mnie rzeczonej szminki. I że on by chciał, żebym miała czerwone usta.
Długo się wahałam, ale któregoś dnia moje nogi zaprowadziły mnie do Rossmanna no i stało się.
Ponieważ chciałam prawdziwie czerwoną szminkę, mój wybór padł na Extreme Last&Intense Red z Manhattanu o numerze 45F.
Zakup całkowicie spontaniczny- spodobał mi się odcień i go porwałam.
W dodatku była tania- jakieś 16 zł i taka cena utrzymuje się do tej pory chyba.

Początki były trudne. Kompletnie mi nie wychodziło malowanie. Wracałam do domu i z przerażeniem patrzyłam w lustro-"i ja tak wyszłam do ludzi?!".
Usta miałam krzywo wypełnione kolorem, wymaziane.
Ale wiadomo, ćwiczenie czyni mistrza i teraz jest duuużo lepiej, żadna szminka nie sprawia mi problemu. No może pozą tą obecnie, ale to z mojej winy i trochę później ;)


Jeśli chodzi o samą szminkę, to ma bardzo wilgotną i kremową konsystencję. Myślę, że mało wprawnej ręce może sprawić trochę problemu, jeśli nakłada się ją na wargi sztyftem, a nie na przykład pędzelkiem (czego jestem najlepszym przykładem ;).
Daje bardzo ładny połysk, choć w sumie biorąc pod uwagę nieco żarówiasty kolor (zdjęcia niego go przygasiły) w źle dobranej stylizacji może wyglądać dość wulgarnie...
Jeśli chodzi o trwałość nie narzekam jakoś specjalnie (acz zdania są podzielone), ale  trzeba pamiętać o dodatkowym nawilżaniu ust, bo niestety ma tendencję do przesuszania i to takiego hardcorowego. To niestety potrafi zrujnować efekt, szminka brzydko schodzi i cały urok znika.
Dlaczego teraz trudniej mi się nią malować? Jest miękka, a ja ją tak wymaziałam, że po prostu ma bardzo niewygodny do aplikacji kształt. I kurczę, nie mam pędzelka, więc trochę posiłkuję się konturówką.

Nie jest to szminka idealna, są o wiele lepsze, ale dla mnie przełomowa :)
Od niej zaczęła się moja miłość do czerwonej szminki. Kocham czerwień na ustach całym swoim równie czerwonym pewnie sercem! Czuję się w niej bardzo kobieco, ale i swobodnie.
W tym momencie bardzo rzadko mam inny kolor na ustach (jeśli już to  w sumie nie mam w ogóle). I preferuję raczej właśnie takie żywe kolory, choć mam i nieco bardziej przygaszony mat, również z Manhattanu, jak i całkiem ciemną Chanel Coco Rouge.
Obecnie najulubieńszą jest Firecracker Rimmela, mogłabym się nią malować codziennie.
Co mi się marzy z czerwieni? Chanel w podobnym odcieniu i Russian Red MAC ;)

Bardzo chętnie przeczytam, jak wygląda Wasza przygoda z czerwienią na ustach, więc dajcie znać  w komentarzach :)

Miłego dnia :*

Sierpniowa aktualizacja włosowa+ nowy przyjaciel

  • Sie
    25
  • 17
Dzieeeeeń dobry! :D
Od wczoraj jestem w cudownym nastroju i dzisiaj ciąg dalszy dobroci.
Dlaczego? Bo moje włosy mają się ostatnio świetnie! Bardzo je rozpieściłam w minionym miesiącu. Kwiczę z radości nad efektami moich starań.
W dodatku odkryłam kolejnego sprzymierzeńca moich włosów, w którym jestem chyba równie zakochana jak one :)


Zachwytów więc ciąg dalszy.
W związku z tym, że odżywki bez spłukiwania w zasadzie poszły w odstawkę, bo miałam duuuużo więcej czasu, królowały normalne odżywki i maski. Do tego olejowanie 3, nawet 4 razy w tygodniu.
Dwa razy pokusiłam się też o laminowanie włosów żelatyną, ale jakiś konkretniejszy i obszerniejszy osąd o tej metodzie wydam po jeszcze kilku aplikacjach tego mazidła. Póki co jest wciąż tyle tego na blogach, że dam Wam odpocząć od moich wynurzeń :)

Co słychać u włosów konkretnie?                                                                                                      
- są ładnie nawilżone, żadnych suchych i szorstkich końcówek
- idealnie gładkie- od cebulki po same końce
- nie cierpię na wzmożone wypadanie
- bardzo miękkie, minęły te gorsze dni, kiedy włosy bywały tępe i szorstkie
- przyrost- w tym miesiącu bez szaleństw, raczej umiarkowany, ale nie stoją w miejscu, co widać po końcówkach, które nie są już tak nagromadzone w jednym miejscu (wyglądają przez to na mniej gęste, ale za to są dłuższe). Z bluzką znowu nie do końca wyszło tak, jak chciałam, ale chyba patrząc na odległość końców od pach widać, że są troszkę dłuższe.

Z FLESZEM

i małe porównanie z włosami z lipca
LIPIEC          /       SIERPIEŃ

Teraz chciałabym napisać kilka słów o rzeczonym wyżej nowym ulubieńcu.
Mowa o balsamie do masażu z masłem shea Organique.
Ma maślaną, ale lekko woskowa konsystencję, która pod wpływem ciepła zamienia się w treściwy olejek.
Ponieważ mam w użyciu już pewne balsamy do ciała, długo wstrzymywałam się przed rozpoczęciem kolejnego, ale nieziemski aromat trawy cytrynowej, który wydobywał się z puszki sprawił w końcu, że zanurzyłam w niej swoje pożądliwe paluchy.
Oczywiście w pierwszej kolejności balsam nie trafił wcale na ciało, ale właśnie na włosy, które pokochały go od pierwszego użycia.
Noszenie go na włosach to czysta przyjemność, bo pachnie absolutnie cudownie, a przede wszystkim bardzo intensywnie. w dodatku wnika głęboko we włosy i woń unosi się  z nich nawet po umyciu.
Łatwo się zmywa i pozostawia włosy gładkie i bardzo miękkie. Końcówki są wygładzone, nie widać żadnych rozdwojeń, które zaczynają się pojawiać od jakiegoś czasu, bo dawno nie podcinałam końcówek. Balsamowi poświęcę na pewno więcej miejsca w osobnej notce w niedługim czasie :)

Na koniec kosmetyki, których używałam:

Szampon: standardowo Barwa Ziołowa, głównie wersja z tatarakiem i chmielem, nie zanosi się na zmiany, bo go uwielbiam!
Odżywka: CeCeMed z jedwabiem, fatalna odżywka Hegron, Serum witaminowo- ziołowe Farmona Radical
Maska: Alterra Granat i Aloes
Olej: oliwka antycellulitowa Ziaja, balsam do masażu z masłem shea Organique
inne: laminowanie żelatyną x2

W przyszłym tygodniu zacznę testować kurację  w ampułkach Revitacell Hair Therapy, z całego zestawu tych biodermokosmetyków, który udało mi się wygrać. Mam nadzieję, że będę miała dla Was dobre wieści z nią związane, bo odżywka do rzęs jest naprawdę niezła:)

A co u Waszych włosów? Teraz Wy się pochwalcie!

Feel my legs, I just shaved! Pianki, żele i golenie.

  • Sie
    24
  • 28
 Kobieta owłosiona jest mało kobieca, takie mamy czasy, że włosy poza tymi na głowie, brwiach i rzęsach, są niemile widziane. Dlatego mimo braku sympatii dla tego typu zabiegów usuwam z siebie owłosienie.
Robię to zazwyczaj za pomocą nożykowej maszynki z użyciem... żelu pod prysznic. No właśnie, tu jest ten szkopuł. Jakoś nigdy nie widziałam sensu w kupowaniu w tym celu osobnych kosmetyków, które miały mi tę czynność ułatwić.
Aż tu pewnego dnia odezwała się do mnie pani Katarzyna z Pharma CF z propozycją przetestowania kosmetyków marki Venus, a wśród nich umilacze golenia właśnie.
Pomyślałam, że może to fajna okazja, żeby w końcu coś w tym typie wypróbować na sobie i sprawdzić, czy rzeczywiście jest to rzecz zbędna.

W sesji łazienkowej udział więc dzisiaj wzięły:
- dwie pianki do golenia Venus- cytrusowa, o zapachu melona, i z ekstraktem z żurawiny o zapachu  owoców leśnych oraz
-  żel do golenia Venus.

                                                                                                                                                                                  


Pianki poszły pod lupę jako pierwsze.
Wychodząca z opakowania piana jest baaaaardzo gęsta, treściwa i sztywna. Jedna wyciśnięta do końca pompka starcza na wysmarowanie dwóch łydek (patrz zdjęcie na górze z mymi nóżynami, esepszeli for ju- Zoila :*). Dobrze się rozprowadza, ale nie można się przy tym obijać, bo piana tężeje i potem przemieszcza się większymi kawałkami, nie zaś mazią.

Jeśli chodzi o zapach tych dwóch tu obecnych- owoce leśne są niemiłosiernie słodkie! Zapach jest intensywny i na dłuższą metą męczący, choć ładny.
Bardzo słodyczowy i jadalny, ale troszkę mdli :)

Melon za to jest cudowny! Bardzo delikatny i świeży. Zdecydowanie uprzyjemnia całą akcję.

W kwestiach technicznych obie pianki, mimo iż fioletowa jest nowością, zmienił się również nieco dizajn, są takie same.
Dają świetny poślizg i wygładzają skórę.

Żadna z nich mnie nie uczuliła, ani na wrażliwych kolanach, ani pod pachami ani w strefie bikini, a bardzo się tego bałam, bo jestem skłonna do różnych krostek i wyprysków po depilacji.

Niestety pianki zapychały nieco maszynki i musiałam się mocno namachać, żeby z nich wszystko spłukać.


Żel z ekstraktem Aloe Vera zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu. 

Z pojemnika wydobywa się gładki, gęsty  żel w kolorze Shreka :)
Po chwili, tudzież po rozmasowaniu go na kończynach zamienia się w lekko zielonkawą kremową piankę.

Ta pianka jest bardziej przyjazna dla nożyków w maszynkach- nie jest tak lepka i łatwo się wypłukuje.
Żel daje dobry ślizg, a po spłukaniu pozostawia na nogach przyjemny film, który dodatkowo podbija uczucie gładkości.

Podobnie jak białe koleżanki nie uczulił mnie w żadnej z trzech wyżej wymienionych stref.

Zapach jest dość przyjemny, choć nie taki fajny jak melonowej pianki.

Od razu wylądował na półeczce pod prysznicem, a używanie go weszło mi już całkowicie w nawyk.
Jak się okazało zresztą- nie tylko mi, bo z będącego pod ręką kosmetyku zaczęła korzystać też moja Mama :)

Cena pianek i żelu oscyluje wokół 10 zł (pianki są tańsze) za 200 ml.

OGÓLNA OCENA- PIANKI: 3/5
OGÓLNA OCENA- ŻEL: 5/5

Skoro już jesteśmy w temacie golenia- nie mam w tej sprawie odpowiedniej dokumentacji fotograficznej- ale chciałabym się też króciutko wypowiedzieć na temat samych maszynek.
Używałam mnóstwa i na tę chwilę mogę powiedzieć, że na moim ciele, z moimi włosami, dość grubymi i twardymi najlepiej sobie radzą maszynki Wilkinson, te takie z różowymi i fioletowymi rączkami.
Są świetne, delikatne, szybkie i bezproblemowe. Nigdy się nimi nie zacięłam i są bardzo wydajne.
Pamiętając o każdorazowym dezynfekowaniu nożyków służyły mi jako "jednorazówki" troszkę więcej razy :)

Najgorsza maszynka jakiej używałam to Isana. Po prostu tragedia Była tak ostra, że po goleniu miałam całe pocharatane nogi. Ale pocharatane nie "pozacinanie", tylko całe  w takich różowym podrażnionych pasach, myślę, że wiecie, o co mi chodzi. Ogoliłam nogi, żeby ubrać szorty, a musiałam wciągnąć długie spodnie, bo nogi były całe różowe...

A Wy jak usuwać zbędne owłosienie? :D
Konserwatywne maszynki, depilatory, woski, a może zdecydowałyście się na jakąś bardziej trwałą metodę? :)

Akcja "Piersi w mieście" !

  • Sie
    23
  • 10
Dziewuszki, Kobiety!
Zwłaszcza warszawianki, ale nie tylko :)

Stowarzyszenie "Amazonki" Warszawa-Centrum organizują akcję, którą trzeba wspierać i na którą trzeba się udać :)

8 września Amazonki organizują na Placu Defilad akcję profilaktyczną "Piersi w Mieście"

Będzie można zrobić:
mammografię
USG
skonsultować się z lekarzem


ponadto skorzystać z
porad:


makijażystek


brafitterek


stylistów


dietetyków


Oprócz tego jest
plan pobicia rekordu Guinnesa
oraz postawienia
fotkokabiny
, w której każda kobieta będzie mogła sfotografować swój biust - nagi, półnagi, zakryty, jaki tylko będzie chciała. Ze zdjęć wykleimy wielki napis: Piersi w Mieście. 


Całość rozpoczenie
15. Marsz Różowej Wstążki.
Wyruszy z rogu ulic Chmielnej i Nowego Światu o godzinie 12:00.

Wpadać i się badać!


(źródło: fb)




Wszystkie mniej i bardziej biuściaste- do dzieła! :D

Ruszyła sprzedaż kuracji Revitacell!


Nadszedł długo wyczekiwany dzień.
Od dzisiaj możecie kupić kuracje na rzęsy, włosy i skórę, o których ostatnio coraz więcej w mediach.
Co więcej- marka przygotowała dla wszystkich debiutancki rabat w wysokości 30%!

Za odżywkę do rzęs i brwi zapłacimy 140zł
Za kurację do włosów i skóry po 170 zł (ceny bez rabatu).

www ATELIER SPRZEDAŻOWE REVITACELL

Klikając w kurację, dowiecie się więcej szczegółów na ich temat, a TUTAJ możecie przeczytać moją wstępną opinię na temat kuracji do rzęs, a na fanpage'u Revitacell znajdziecie linki do opinii na temat innych kuracji.

Przy okazji pochwalę się, że już wiem, że jestem jedną z dziesięciu laureatek akcji i czekam teraz na mój wygrany zestaw kosmetyków. Nie mogę się doczekać kuracji do włosów :)


Proste gotowanie: kruchy placek ze śliwkami

Słodycze nie są mi zbytnio po drodze ostatnimi czasy, staram się unikać jak ognia, trzymać ochotę na wodzy i nie podjadać tego typu rzeczy, ale czasem budzi się we mnie pani domu i mam straszne ciągoty do tego, żeby coś upiec.
Jednocześnie nie chce mi się jednak zbytnio kombinować, nie w sytuacji, kiedy ciasto zostanie zjedzone tylko i wyłącznie przez domowników.
Tak tak, jak trzeba coś upiec na pokaz, to wtedy mogę się chwalić umiejętnościami :D

Z racji tego, że babcia dostarczyła nam całą michę śliwek, coś mnie tknęło na zwykły kruchy placek z tymi owocami.
Ale jako, że jest to "proste gotowanie" nie będzie żadnej zabawy z kruszonką, czy biciem piany (nie mówię, że to trudne jest, ale jednak trochę czasu dodatkowego kosztuje;).


Składniki:
- mąka (nie mam pojęcia, ile dokładnie zużywam, sypię na oko...)
- 2 jajka
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 szklanka cukru
- 3 łyżki gęstej śmietany
- 1 margaryna do pieczenia
- śliwki

Ja jestem wychowana na tzw. metodzie krojonej, jeśli chodzi o zagniatanie ciasta,
To znaczy, że: usypuję z mąki na stolnicy średniej wielkości górkę, robię w niej spore zagłębienie- tak, aby zmieściła się w nim cała kostka margaryny. I wtedy zaczynam kroić. 
Kroję te margarynę w mące długo, dodając co jakiś czas resztę składników. Kroją całość ze sobą do momentu, kiedy poszczególne małe kawałki zaczną tworzyć masę o jednolitym kolorze.
Uważam, że jest to dużo sprawniejszy sposób niż od razu bawienie się z ciastem rękami.

Kiedy zaczyna nam się robić rzeczona masa, zaczynamy normalnie zagniatać ciasto. Kiedy ciasto wciąż jest bardzo lepkie dosypujemy  po trochę mąki i zagniatamy tak dopóki przestanie się lepić i rozwarstwiać.

Potem dzielimy ciasto na dwie części i wkładamy je do lodówki na co najmniej pół godziny. Spowoduje to, że po upieczeniu będzie bardziej kruche. Zanim masa się schłodzi możemy wydrylować śliwki i przygotować je do ułożenia na cieście.


Blachę smarujemy tłuszczem i posypujemy bułką tartą (w wersji dla czyściochów i leniuszków oczywiście papier do pieczenia ;).
Rozwałkowujemy delikatnie jedną część ciasta i układamy na blasze (moja to dość spory prostokąt).
Układamy śliwki i przykrywamy całość rozwałkowaną drugą częścią ciasta.
Wkładamy do rozgrzanego piekarnika, pieczemy do momentu aż się ładnie zarumieni i voila!


Oczywiście jest to najprostsza i najmniej skomplikowana wersja.
Moja Mama zazwyczaj na śliwki wykłada pianę z białek ubitą z cukrem pudrem, dzięki temu ciasto jest słodkie, mimo kwaśnych śliwek :)
Ponieważ w mojej pipidówce sklep zamykają o 12 (sic!), a na pomysł pieczenia wpadłam już po tej godzinie, nie miałam dostępu do cukru pudru...

Uwielbiam kruche ciasta z owocami, a Wy? Macie jakiś ciekawy przepis?

Dziecinnie zielony lakier Hean

  • Sie
    22
  • 38
                                                                                                                                                                                        


Zlotowa paczka z kosmetykami Hean to moje 
pierwsze zetknięcie się z ta marką. Jakoś nigdy wcześniej nic nie przyciągnęło na tyle mojej uwagi, żeby łazić za nią po drogeriach, bo w żadnej, do której uczęszczam nie ma szafy z Hean.
Dlatego z niemałym zaciekawieniem podeszłam do zawartości torebki. Znajdowały się w niej między innymi te lakiery, w liczbie 7, z serii I <3 nail enamel.

Jak widzicie na pierwszy rzut poszedł ten zielony :)
Zieleń jasna, prosta, soczysta i bardzo wyrazista. Świeża i wesoła.
Nie da się nie zauważyć tego koloru na paznokciach.
Trwałość: 3 dni w stanie idealnym, potem zaczyna się ścierać.
Sam lakier jest bardzo przyjemny w użyciu. Idealna, lekko rzadka konsystencja, pędzelek raczej średni, z tych cieńszych. Do ładnego krycia potrzebowałam dwóch warstw. Nie smuży i szybko zasycha.




Zieleń to dość problematyczny kolor, nie każdemu podoba się na paznokciach.
Wy lubicie? :)

FIT: Owsianka na śniadanie- obowiązkowo!

  • Sie
    21
  • 23
Dzisiaj mały post śniadaniowy.

Wszyscy od zawsze mi wmawiali, że owsianka to najlepsza rzecz, jaką można zjeść rano.
Problem w tym, że mi to cholernie nie smakowało!
Bardzo nie lubię mleka- śmierdzi mi i nie jestem w stanie pić go w czystej postaci. Kakao zawsze robiłam z czterech czubatych łyżeczek na szklankę mleka.
W podstawówce, na "zielonej szkole", wmówiłam wychowawczyni, że mam uczulenie i nie mogę jeść zupy mlecznej na śniadanie. No nie ruszę choćby nie wiem co!
Jak tu więc jeść tę owsiankę? Na wodzie (tak ją przygotowuje moja Mama) też mi nie smakowała. Dodawanie przypraw też nic nie dawało.
Aż do dnia, gdy w internecie znalazłam pomysł, co by do tego mleka na owsiankę dosypywać łyżkę budyniu! Takie proste, a jakie genialne rozwiązanie!
Od tej pory owsiankę jem codziennie, dodając do niej różne owoce, a przynajmniej rodzynki.
Budyń dodaje owsiance nieco gęstości i całkowicie zabija zapach i smak mleka.
To mi się podoba.

No dobrze, ale dlaczego owsianka jest taka zdrowa?



  • Błonnik  w owsiance pochłania znaczne ilości wody, która spowalnia proces trawienia. Dzięki temu czujesz się syta szybciej i na dłuższy czas.
  • Jedząc owsiankę może zmniejszyć ryzyko zachorowania na cukrzycę. Rozpuszczalny błonnik pomaga kontrolować poziom glukozy we krwi.
  • Owsianka zawiera szeroki wachlarz witamin, minerałów i przeciwutleniaczy. Jest dobrym źródłem białka, węglowodanów złożonych i żelaza.
  • Błonnik i inne składniki odżywcze zawarte w owsiance mogą faktycznie zmniejszyć ryzyko niektórych nowotworów.
  • Owsianka ma mnóstwo witaminy B, co jest ważne dla prawidłowego funkcjonowania mózgu i układu nerwowego.
  • Jeden talerz takiej stosunkowo niskokalorycznej owsianki, o niskiej również zawartości tłuszczu podwyższa poziom energii (bardzo ważne w godzinach porannych!), nie wtłaczając jednocześnie w nasze ciało tłuszczu.
  • Dzięki wysokiej zawartości błonnika i dobrym wpływom na procesy trawienna pomaga również cieszyć się ładniejszą cerą i sprzyja nam w walce o płaski brzuch :)


Owsianka sama w sobie jest dość nudna, nawet na bazie lekko budyniowej, więc warto sobie do niej coś sypnąć- owoce, orzechy, bakalie, przyprawy... 

źródła użytych obrazków: quakeroats.com, urodaizdrowie.pl, zdrowieznatury.blox.pl, fitblr, mojegotowanie.pl)

A Wy? Lubicie? Jecie? Macie jakieś pomysły jeszcze? :)

Maseczka Superbohaterki! Tso Moriri i Super... Pig.

  • Sie
    20
  • 36
Maseczowych miłości dzisiaj ciąg dalszy. Tym razem absolutnie przeprzyjemna i przesmaczna maska nawilżająca Tso Moriri. Pachnie, daje super efekty, jest różowa i ... wygląda.
Gwarantuje niesamowite wrażenia :D


TSO MORIRI MASKA ALGOWA NAWILŻAJĄCA Z EKSTRAKTEM Z TRUSKAWEK



Producent:

Maska nawilżająca do twarzy typu peel-off,  oczyszcza, ujędrnia, rozświetla, rewitalizuje i wzmacnia naskórek. Maska zawiera ekstrakt z alg brunatnych, bogaty w łatwo przyswajalne alginiany, polisacharydy, aminokwasy, białka, witaminy (C, E, A, B2, B6, K) oraz mikroelementy i minerały (wapń, magnez, krzem, potas).
Maska zawiera ekstrakt z truskawki, który dzięki dużej zawartości witaminy C i E ma właściwości antyoksydacyjne.
Maska rozświetla i oczyszcza skórę.

Sposób użycia:
Rozpuścić odpowiednią ilość maseczki w przegotowanej, letniej wodzie i nałożyć na twarz, szyję i dekolt na 20-30 minut. Zdejmować zaczynając od brzegów.
(źródło: bankamydlana.pl)

OPAKOWANIE: SASZETA :D Jak widzicie nie jest to klasyczne maseczkowe opakowanie. Zazwyczaj dostajemy je w saszetkach lub tubkach. Ta jest jednak do przygotowania samemu, więc w postaci proszku znajduje się  w takiej, dość sporej jak na 30 g, torebce. Średnio mi się podoba to opakowanie, bo potem trzeba kombinować, jak tu to przechowywać, żeby nic się nie rozsypało.
KOLOR: proszek jest jasnoróżowy, po rozrobieniu z woda natomiast wściekle różowy :D
ZAPACH: mmmmmm przyjemny! Czuć truskawki dość fajnie. Zdecydowanie na plus po chemicznych lub ziemistych zapachach.
KONSYSTENCJA: najpierw proszek, potem śliska maź. Tu jest straszny problem, bo nie wiem ile mam rozrabiać tej maseczki. "Odpowiednia ilość w odpowiedniej ilości wody". Bez sensu. Za pierwszym razem wyszło mi za mało i za rzadko, za drugim za dużo, a z a trzecim, czyli tym, który zobaczycie na dole na zdjęciu, kluchy. Jest to maseczka typu peel- off, więc to, jak nam się rozrobi maska ma duże znaczenie dla wygody jej późniejszego ściągania. Kluchy ściąga się bardzo kiepsko.

EFEKTY: trudności z maską trochę jest, ale jak już się ją ściągnie, jest bardzo miło! Skóra jest odświeżona, gładka i bardzo miękka w dotyku. Prezentuje się świetnie! Zmatowiona, a jednocześnie zdrowo rozświetlona i jędrna. Nawilżenie jest bardzo odczuwalne.
No i ten kolor!
Przyjemna odmiana dla oka po zielonych i szarych maskach glinkowych.
Nie ma gadania, że kobieta wygląda jak ufolud, i że strasznie i że coś tam. O nie!

Różowa twarz godna superbohaterki!


zaczyna się niewinnie...


Cóż, Super Pig to nie Wonder Woman, ale zawsze coś :D

Poj./ Cena: 30g/ ok. 12 zł (bankamydlana.pl)

OGÓLNA OCENA: 4/5 (odejmuję punkcik za trudności, działanie celujące!)

Rozrabiałyście może kiedyś same maskę peel- off? bo chciałabym chociaż raz zrobić to dobrze :D

Hitowa para nawilżaczy z kwasem hialuronowym od Dermedic

  • Sie
    19
  • 27
źródło: ja+deadsea.com
Tak się teraz chwalę, że mam taką super pięknie nawilżoną buźkę, że jak Was obudzą w środku nosy i zapytają "w ilu procentach Lets ma nawilżoną skórę?!" to bez otwierania oczu powiecie, że 99%! ;p
W związku z tym, że ostatnio mnie zapytano, co takiego robię, że jestem aż tak napojona, dzisiaj mam dla Was recenzję dwóch produktów, które bardzo mi się spodobały, a maskę naprawdę uwielbiam bardzo mocno.
Wszystkie kosmetyki, jakich obecnie używam do twarzy są w zasadzie choćby w minimalnym stopniu nawilżające, nawet te matujące, więc to jest podstawa. No i dużo wody w najczystszej, mineralnej, niegazowanej postaci piję,. Ot, cały sekret chyba.

                                                                                                                                                                                       

DERMEDIC HYDRAIN3 HIALURO MASKA NAWADNIAJĄCA


Producent: Składniki aktywne: Woda termalna, Kwas Hialuronowy, Mocznik-UREA, Gliceryna,Alantoina, Natural Extract AP,Abil OSW5, Oxynex K


  • Intensywnie nawilża nawet wyjątkowo wysuszoną skórę
  • Wzmocniony, skoncentrowany system nawadniania skóry
  • Ratunek dla skóry odwodnionej
  • Skoncentrowana ilość składników aktywnych
  • Nie zatyka porów
  • Bez konieczności zmywania skóry po zabiegu
  • (źródło: dermedic.pl)
OPAKOWANIE: tubka mieszcząca w sobie 50g produktu. Dizajn ukradziony z serii Emolient Linum i bardzo mi się podoba. Minimalistycznie i elegancko.
KOLOR: po wyciśnięciu na dłoń biały, z lekkim przeźroczem, ale jak się rozsmaruje na twarz to się robi przezroczysty, Maseczki Dermedic tak mają :)
ZAPACH: w sumie ucieszyłam się, że zapach jest inny niż linii Hydrain2. Ten jest lżejszy i bardziej świeży. Moim zdaniem dużo ładniejszy. Trochę ogórkowy?
KONSYSTENCJA: bardzo żelowa. Maska ślizga się po twarzy z prędkością światła. Nie zastyga.

EFEKTY: zdecydowanie jedna z najlepszych masek, jakich używałam! Skóra jest mięciutka, gładka. Wszystko co było przesuszone, jakaś skórka czy coś, znika. Buzia wygląda świeżo i czysto i aż czuć, że się napiła :). 
W dodatku zauważyłam, że minimalizuje podrażnienia, czasem nawet uda jej się zgasić w zalążku jakiegoś prychola :) Moim zdaniem jest idealna na wieczór, spokojnie można sobie odpuścić nakładanie kremu na noc. 




Poj. /Cena:  50g/ok. 25 zł

OGÓLNA OCENA: 5/5 !

                                                                                                                                                         
DERMEDIC HYDRAIN3 HIALURO TONIK, MLECZKO 2W1


Producent: Składniki aktywne: Woda termalna, Hydroveg VV, Olej Migdałowy, Kwas Hialuronowy,Witamina E

Również dla osób nie tolerujących tradycyjnych preparatów oczyszczających i mydeł. 
Łączy delikatność mleczka i świeżość wody.
Nie wysusza skóry jak inne środki myjące.
Utrzymuje równowagę hydrolipidową w naskórku.
Nie zatyka porów.
Nie powoduje uczucia ściągnięcia.
Pozostawia bardzo delikatny film.

(źródło: dermedic.pl)

OPAKOWANIE: równie ładna jak tubka butelka z moim ulubionym zamknięciem, czyli takim pykaczem z napisem "press". Bardzo solidne przede wszystkim. Zamknięcie trzyma bardzo mocno.
KOLOR: biały
ZAPACH: jak wyżej. Bardzo ładny.
KONSYSTENCJA: żelowe mleczko. Bardzo gładkie i śliskie. Rzeczywiście zostawia na skórze taki lekki film. Nie lepi się i nie tłuści.

EFEKTY: wiem, że jestem jedną  z niewielu osób, które lubią mleczka, no ale nic na to nie poradzę ;p

Mleczko ma za zadanie usunąć makijaż, zarówno z twarzy jak i z oczu i jednocześnie pozostawić cerę odświeżoną.

Połączenie typu mleczko + tonik miałam okazję wypróbować w przypadku kosmetyku Ziai z linii Kozie Mleko. Z tonikiem nie miał on jednak nic wspólnego. Po zmyciu makijażu czułam na skórze taką niemiłą ciężkość, zero tonizacji i odświeżenia.
Tutaj jest zdecydowanie lepiej. Szybko radzi sobie z tapetą na twarzy i bardzo przyjemnie i łagodnie zmywa tusz, nie pozostawiając przy tym uczucia nieczystości i oblepienia. Nie ma mowy o jakimkolwiek ściągnięciu. 
Skóra jest czysta i miękka.
Skuteczny, łagodny i rzeczywiście odświeżający.

Poj. /Cena: 200ml/ok. 25 zł

OGÓLNA OCENA: 5/5



No lubię te produkty, nie ukrywam tego, że używam ich z przyjemnością. Maseczkę mogłabym nakładać codziennie, bo błyskawicznie daje super efekty. Poranki z buzią niemowlaka? Zdecydowanie lubię to!

Obserwują