MAC Studio Fix SPF15

Koło tego podkładu kręciłam się bardzo, bardzo długo. Wcześniej moim ulubieńcem był True Match od L'Oreala (aktualnie testuję jego nową, ulepszoną formułę) i oczywiście minerały. To właśnie matującą wersję Annabelle Minerals porzuciłam dla podkładu MAC i szczerze mówiąc po tych kilku miesiącach ciężko mi jest przerzucić się z powrotem (pomijając ostatnie upalne dni). Dlaczego?

Pokład "wlany" jest w zgrabną, typowo macową szklaną butelkę. Oryginalnie dostajemy samą zakrętkę, ale dokupić można pompkę, którą potem sobie po prostu przekładamy do kolejnych butelek. Fluid ma swój specyficzny zapach, moim zdaniem kompletnie w niczym nieprzeszkadzający. Konsystencja płynna, ale jednocześnie treściwa. Nałożony palcami wygląda na twarzy dość matowo, zwilżoną gąbeczką z kolei możemy uzyskać piękny "glow". Krycie bardzo dobre. Osobiście nakładam go cieniutkimi warstwami, przez co daje nad sobą panować. W efekcie skóra jest pięknie ujednolicona i wygładzona.

Największą jednak zaletą jest chyba trwałość tego podkładu.

Przyznam, że na początku nasza znajomość wcale się tak super przyjemnie nie zapowiadała. Ale od początku. Od czasu, kiedy zaczęłam pracować w jednym z salonów Organique, w mojej pielęgnacji niewiele jest kosmetyków spoza tej marki. Bazę stanowią dwa kremy: Anti Acne (matujący, oczyszczający cerę) i krem nawilżający Pumpkin Line. Początkowo Anti Acne, jak to z kremami na niedoskonałości bywa, stosowałam na noc, a nawilżający na dzień. W międzyczasie wyposażyłam się w matujący podkład AM. I nie było fajnie, po kilku miesiącach AM zaczął mi się warzyć w strefie T. Byłam niezadowolona i to pchnęło mnie do ostatecznej decyzji i zakupu fluidu z MACa. Wybrałam odcień i bach! mam. Od początku spodobała mi się konsystencja i efekt na skórze, ale też się warzył. Dopiero wtedy mnie oświeciło, że nawilżająca "dyńka" po prostu jest dla mnie za ciężka na dzień, ze względu na bardzo bogaty skład. Odwróciłam więc kolejność i to był strzał w dziesiątkę. Do Anti Acne wszystko się pięknie przykleja. Od tej pory pałam miłością do Studio Fixa. Nie tylko trzyma się cały dzień, ale w zasadzie z każdą godziną wygląda lepiej. Tak, jest to podkład, który widać, nie daje efektu drugiej skóry (przynajmniej u mnie), ale kiedy wymiesza się z sebum, wieczorem wygląda genialnie. I nic w tym wszystkim nie zmieniły potworne upały, które ostatnio nas nękały.

Mój odcień to NC20, na zdjęciu wygląda trochę pomarańczowo, ale na twarzy do już piękny żółtek, pierwszy tak dobrze dobrany. Wbrew moim obawom ładnie dopasowuje się do aktualnego kolorytu skóry i nigdy nie był ani jakoś za ciemny, ani za jasny, czy był to środek zimy czy upalne lato.

U mnie delikatnie, ale naprawdę ledwo zauważalnie się utlenia, ale w niczym to  nie umniejsza jego wartości. Mimo codziennego używania nie zauważyłam, żeby przesuszył, obciążył czy zapchał cerę. 

Pierwsza butelka z dokupioną pompką kosztowała troszkę ponad 150 zł, aktualnie koszt samego podkładu to 129 zł za standardowe 30 ml produktu. 

Póki co mój numer 1 :)